Gdzieś na początku lipca zadzwoniłem do Andrzeja Romańskiego, żeby po kilku miesiącach znów razem wypić piwo, albo dwa. Telefon odebrała żona informując, że mąż jest ciężko chory. Nagle organizm odmówił posłuszeństwa i wszystko wskazywało na to, że to efekt zaniedbań związanych z cukrzycą. Nawet nie wiedziałem, że na nią cierpi. Choć cierpienie to chyba niewłaściwe słowo, skoro Andrzej żył, jakby nigdy nic. Telefonowałem potem średnio co dziesięć dni w nadziei już nie na to, że sie spotkamy, lecz że zdrowie choć trochę się poprawiło i chociaż zamienimy kilka słów. Niestety, nadzieja topniała z każdą rozmową z panią Haliną, której nie pozostało nic innego, jak czuwać nad chorym, karmić i pielęgnować. Podobno reagował na przekaz telewizyjny.
A wczoraj otrzymałem telefon, że dzień wcześniej, 15 sierpnia, zmarł.
Poznałem Go w 1985 r. jako kierownika Oddziału Magazynów Biblioteki Uniwersyteckiej. Już w pierwszym tygodniu mego urzędowania przyszedł z wnioskiem o ukaranie zwolnieniem pracownicy za karygodne zachowanie w miejscu pracy. Pierwszy raz w moim życiu zawodowym miałem komuś powiedzieć, że bedzie zwolniony dyscyplinarnie. Na szczęście kobieta sama uznała swoją winę i poprosiła o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, na co przystałem z ulgą, a kierownik magazynów uznał to rozwiązanie za wystarczające.
A potem spotykałem się z Andrzejem (choć w relacjach służbowych zachowaliśmy formę oficjalną) albo gdy składał wnioski o premie kwartalne i uważał, że powinien je bardziej szczegółowo uzasadnić, albo gdy w ramach obowiązków odwiedzałem magazyny, albo na posiedzeniach senatu uczelni lub rady bibliotecznej. Andrzej cieszył się bowiem zaufaniem braci bibliotecznej i był regularnie wybierany do tych organów jako przedstawiciel pracowników służby bibliotecznej. I zwłaszcza w senacie korzystał z każdej nadarzającej się sposobności, żeby upomnieć się o sprawy biblioteki jej pracowników.
Łączył dobro biblioteki, której poświęcił całe zawodowe życie, z dobrem podległych mu pracowników. Wprawdzie jego styl zarządzania ludźmi był dość głośny i słyszalny nawet poza ścianami magazynów, ale był sprawiedliwy w ostatecznych ocenach, wnioskach o premie i nagrody. Mając do dyspozycji tylko gwoździe i deski z odzysku wraz z męską częścią swego personelu zagospodarowywał dosłownie każdy centymetr kwadratowy ścian, żeby przystawić do nich regały o niewymiarowych rozmiarach, czasem posiadających tylko jedną lub dwie półki pod parapetem nisko umieszczonego okna. Nie oglądał się przy tym na to, że nie są to prace objęte zakresem obowiązków. Dlatego pod koniec roku przychodził z wnioskiem o nagrody dla pracowników. Żeby uwiarygodnić wniosek zabierał mnie i rektora uczelni do magazynu, żeby pokazać, co zostało zrobione i gdzie jeszcze jest przestrzeń do zagospodarowania w następnych latach.
Dzięki jego energii udało się przewieść tysiące książek z magazynu oddalonym od biblioteki i od lat tworzących bezładny stos. Zresztą sam budynek popadał w ruinę i chyba w końcu został zburzony. Wszystkie te książki zostały zwiezione, odkurzone, odkażone i ustawione na zbudowanych przez magazynierów regałach. Dzięki temu można było dokonać ich selekcji, skatalogować i włączyć do księgozbioru biblioteki. Dziś stanowią unikatową część zasobów bibliotecznych.
W magazynie stworzona została introligatornia. Dzieki temu można było na bieżąco naprawiać uszkodzone meteriały i oprawiać na bieżąco,ale i wstecznie rocznika gazxet i czasopism.
Po moim odejściu z biblioteki nasze relacje stały się juz tylko osobiste. Ale jako szef innej, na nowo tworzonej biblioteki składałem zamówienia na oprawę książek. Cena była wprawdzie dośc wysoka, ale materiały były solidnie przygotowane do użytku,z tłoczonymi tytułami na grzbiecie i pomimo upływu ćwierci wieku wciąż są w znakomitym stanie.
Z opowieści i serwisu fotograficznego wiem, że Andrzej położył nieocenione zasługi w ratowaniu zbiorów w czasie powodzi w 1997 roku..
A potem już tylko od czasu do czasu albo przypadkowo, albo po uprzednim umówieniu się spotykalismy się, żeby porozmawiać przy piwie. Lubiłem biesiadować z nim, bo miał olbrzymią wiedzę historyczną (był wszak magistrem historii), a poza tym lubił dzielić się opowieściami z historii biblioteki, których albo był świadkiem, albo znał z relacji starych mistrzów, czasem pracujących od pierwszych lat po wojnie. Nierzadko ich przedmiotem były zabawne słabostki poszczególnych osób. Można by z nich złożyć całkiem pokażną nieoficjalną historię biblioteki.
Wczesną jesienią zeszłego roku Andrzej zapowiedział, że następnego lata usiądziemy sobie w jego ogrodzie i to dopiero będzie piwkowanie! Nie było i już nie będzie
PS.
Dziś, 19 sierpnia w licznym kondukcie towarzyszyliśmy Andrzejowi w jego ostatniej drodze na miejsce wiecznego spoczynku na Cmentarzu Grabiszyńskim. Nie zauważyłem słupka oznaczającego numer kwatery
PS.
Dziś, 19 sierpnia w licznym kondukcie towarzyszyliśmy Andrzejowi w jego ostatniej drodze na miejsce wiecznego spoczynku na Cmentarzu Grabiszyńskim. Nie zauważyłem słupka oznaczającego numer kwatery
RiP [*]
OdpowiedzUsuńhttp://nekrologi.wyborcza.pl/0,11,,520033,Andrzej-Roma%C5%84ski-nekrolog.html