To jest już chyba czwarta książka Marii Berny, zasłużonej dla życia intelektualnego Wrocławia menedżerki kultury i działaczki politycznej, aktywnej na obu polach od ponad pół wieku, choć ostatnio ograniczającej się raczej do obserwacji i komentowania. Jak wszystkie poprzednie, osobista, sumująca osobiste przeżycia, dokonania, obserwacje i budująca na ich bazie własne oceny.
Wrażeniom z lektury ostatniej (mam nadzieję, że tylko w znaczeniu najnowszej) książki (Klonu liść..., Wrocław, 2017) chciałem początkowo dać tytuł "Lekcja uważności". Autorka zaczyna ją bowiem od bezceremonialnego wyznania "Jestem stara" i spisuje swoje spostrzeżenia i wrażenia z pozycji zmęczonej bogatym w wydarzenia życiem kobiety zwykłej siadać w fotelu wewnątrz mieszkania, a gdy aura pozwala, to na balkonie. Mając ograniczone pole widzenia uważnie obserwuje naturę: okoliczne drzewa i krzewy, w dni słoneczne przebijające się przez ich korony promienie słońca, w dni deszczowe spadające na liście krople deszczu, zimą zaś osiadające na bezlistnych gałązkach płatki śniegu. Z lubością przygląda się przychodzące pod dom znajome koty, które zabawnie ponazywała i które karmi, gdy tylko starcza jej na to sił.
W podobny sposób zapisuje swoje wspomnienia z pobytów - dawnej służbowych, bo przez kilka lat, w okresie największej aktywności zawodowej, była członkinią zarządu Uzdrowisk Kłodzkich, a później tam odbywanych kuracji - spisuje swoje wrażenia z obserwacji roślinności w polanickim parku zdrojowym i jego okolicach.
Przyznaję, że ilekroć zdarzyło mi się przebywać w towarzystwie osób potrafiących zatrzymać się, żeby przez chwilę poobserwować banalny pozornie widok uginającego się listka lipy czy dębu pod ciężarem kropli deszczu lub szukającego pożywienia trzmiela, postanawiałem, żeby wzmóc własną uważność. Ale samemu zdarzało mi się to raczej rzadko. Patrzę raczej "holistycznie". Zachwyca mnie na przykład świeża zieleń lici drzew, trawy lub rozleglejsze kępy kaczeńców albo pola kwitnącego rzepaku. Może to wiejska proweniencja sprawia, że moje spojrzenie na szczegóły jest bardziej utylitarystyczne: patrzę, kiedy drzewo czy krzew zacznie kwitnąć, a potem owocować. Kiedyś, gdy mocniej odczuwałem zapachy, napawałem się aromatem kwitnących krzewów bzu czy kwiecia lip. Może po prostu żyję zbyt pospiesznie i nie mija to nawet podczas okresów wypoczynku?
W dalszych partiach książki częściej pojawia się rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, o których autorka pisze ciepło, jakby chcąc tym sposobem wyrazić im nie tylko swoje dobre uczucia, ale i wdzięczność za to jacy są i za starania, które obecnie, gdy brakuje już sił i dokuczają choroby, pomagają jej uczynić życie znośnym.
Przyznaję, że ilekroć zdarzyło mi się przebywać w towarzystwie osób potrafiących zatrzymać się, żeby przez chwilę poobserwować banalny pozornie widok uginającego się listka lipy czy dębu pod ciężarem kropli deszczu lub szukającego pożywienia trzmiela, postanawiałem, żeby wzmóc własną uważność. Ale samemu zdarzało mi się to raczej rzadko. Patrzę raczej "holistycznie". Zachwyca mnie na przykład świeża zieleń lici drzew, trawy lub rozleglejsze kępy kaczeńców albo pola kwitnącego rzepaku. Może to wiejska proweniencja sprawia, że moje spojrzenie na szczegóły jest bardziej utylitarystyczne: patrzę, kiedy drzewo czy krzew zacznie kwitnąć, a potem owocować. Kiedyś, gdy mocniej odczuwałem zapachy, napawałem się aromatem kwitnących krzewów bzu czy kwiecia lip. Może po prostu żyję zbyt pospiesznie i nie mija to nawet podczas okresów wypoczynku?
W dalszych partiach książki częściej pojawia się rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, o których autorka pisze ciepło, jakby chcąc tym sposobem wyrazić im nie tylko swoje dobre uczucia, ale i wdzięczność za to jacy są i za starania, które obecnie, gdy brakuje już sił i dokuczają choroby, pomagają jej uczynić życie znośnym.
Rzadko pojawiają się na stronicach książki uwagi o aktualnych wydarzeniach i zjawiskach natury politycznej. Na ogół pokrywają się one z moim ich osądem. Zazgrzytały mi jednak słowa niechęci wobec Ukraińców. Być może uraz spowodowany przejściami z dzieciństwa, była bowiem świadkiem i poniekąd ocalałą z rzezi wołyńskiej, każe jej widzieć w dzisiejszych Ukraińcach spadkobierców ideologii nacjonalistycznej Bandery, Szuchewicza i Doncowa.
Mój nieżyjący już wuj, człowiek rozumujący zdecydowanie racjonalnie, opowiadał, że gdy jakieś 20 lat temu odwiedził cmentarz na wsi niedaleko Tarnopola, zdawało mu się, że otoczony jest nienawistnymi spojrzeniami przebywających tam obecnych mieszkańców. I szybko stamtąd odszedł. Więc ten uraz z dzieciństwa i wczesnej młodości musi głęboko tkwić w ludziach narażonych na okrutną śmierć i chyba jest nieprzezwyciężalny.
Z uwagą czytałem rozważania autorki o starości i braku ochoty na dalsze życie, traktowane jako swego rodzaju dopust losu. Przypomniała mi się moja teściowa, która po "osiemdziesiątce" nieco żartobliwie przy różnych okazjach typu imieniny czy święta zapowiadała z góry, żeby nie życzyć jej stu lat, bo już się dość nażyła. Szczególnie trudna musi być starość samotna, przerywana odwiedzinami dzieci i wnucząt czy sąsiadów, kiedy zdanym się jest na ich siły, dobrą wolę lub poczucie obowiązku. A na co dzień zostaje się w własnymi myślami, chorobami i niepewnością. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie piosenka Jacquaes'a Brela o samotnej starości, zaśpiewana kilkanaście lat temu przez wiekową już wówczas Martę Stebnicką. Niezależnie od świadomości ograniczeń ciała starej kobiecie najbardziej dokucza niemożność pozmawiania o każdej porze z kimś bliskim. Schodząc z estrady artystka potknęła się. I trudno było stwierdzić, czy w sposób niezamierzony, czy udatnie zagrany.
No cóż, nie da się ukryć, że starość zbliża się coraz szybszymi krokami i trzeba będzie ją jakość oswoić. Na razie myślę, że będzie więcej czasu na czytanie i pisanie. Ale czy uda się zachować wystarczającą jasność umysłu, wzrok i siły?
Tak, to jest książka, do czytania której trzeba dorosnąć i której nie da się czytać bez przerw na myślenie o sobie.
Dziękuję, Pani Mario
Mój nieżyjący już wuj, człowiek rozumujący zdecydowanie racjonalnie, opowiadał, że gdy jakieś 20 lat temu odwiedził cmentarz na wsi niedaleko Tarnopola, zdawało mu się, że otoczony jest nienawistnymi spojrzeniami przebywających tam obecnych mieszkańców. I szybko stamtąd odszedł. Więc ten uraz z dzieciństwa i wczesnej młodości musi głęboko tkwić w ludziach narażonych na okrutną śmierć i chyba jest nieprzezwyciężalny.
Z uwagą czytałem rozważania autorki o starości i braku ochoty na dalsze życie, traktowane jako swego rodzaju dopust losu. Przypomniała mi się moja teściowa, która po "osiemdziesiątce" nieco żartobliwie przy różnych okazjach typu imieniny czy święta zapowiadała z góry, żeby nie życzyć jej stu lat, bo już się dość nażyła. Szczególnie trudna musi być starość samotna, przerywana odwiedzinami dzieci i wnucząt czy sąsiadów, kiedy zdanym się jest na ich siły, dobrą wolę lub poczucie obowiązku. A na co dzień zostaje się w własnymi myślami, chorobami i niepewnością. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie piosenka Jacquaes'a Brela o samotnej starości, zaśpiewana kilkanaście lat temu przez wiekową już wówczas Martę Stebnicką. Niezależnie od świadomości ograniczeń ciała starej kobiecie najbardziej dokucza niemożność pozmawiania o każdej porze z kimś bliskim. Schodząc z estrady artystka potknęła się. I trudno było stwierdzić, czy w sposób niezamierzony, czy udatnie zagrany.
No cóż, nie da się ukryć, że starość zbliża się coraz szybszymi krokami i trzeba będzie ją jakość oswoić. Na razie myślę, że będzie więcej czasu na czytanie i pisanie. Ale czy uda się zachować wystarczającą jasność umysłu, wzrok i siły?
Tak, to jest książka, do czytania której trzeba dorosnąć i której nie da się czytać bez przerw na myślenie o sobie.
Dziękuję, Pani Mario