Do niedawna właściwie nie znałem twórczości pisarskiej Olgi Tokarczuk. Owszem, przeczytałem jakieś fragmenty w "Odrze", jakieś artykuły publicystyczne w "Gazecie Wyborczej", ale to nie pozwalało mi poznać jej "charakteru pisma".
Chciałem jesienią wziąć do szpitala powieść Prowadź swój pług przez kości umarłych, ale jedna z koleżanek odradziła mi, gdyż jej zdaniem jest to powieść za ciężka. Ale jeden ze współtowarzyszy szpitalnej niedoli z entuzjazmem opowiadał o ostatniej książce tej autorki Księgi Jakubowe, której bohaterem jest znany mi z lektur historycznych Jakub Franz. Więc w końcu sięgnąłem po tę wcześniejszą powieść.
Chciałem jesienią wziąć do szpitala powieść Prowadź swój pług przez kości umarłych, ale jedna z koleżanek odradziła mi, gdyż jej zdaniem jest to powieść za ciężka. Ale jeden ze współtowarzyszy szpitalnej niedoli z entuzjazmem opowiadał o ostatniej książce tej autorki Księgi Jakubowe, której bohaterem jest znany mi z lektur historycznych Jakub Franz. Więc w końcu sięgnąłem po tę wcześniejszą powieść.
Jakaż ona tam ciężka? Czyta się ją jak opowieść o codziennym bytowaniu kobiety zamieszkałej na peryferiach niewielkiego miasteczka na południu Dolnego Śląska, tyle, że z ponadprzeciętnym jak na miejsce zamieszkania wykształceniem oraz skłonnością do refleksji nad naturą otaczającej ją rzeczywistości oraz dość dużym dystansem do samej siebie. Pisze np. o sobie, że jest w wieku, w którym trzeba mieć zawsze czyste nogi, bo kto wie, kiedy karetka zawiezie ją do szpitala. Jest emerytowaną nauczycielką angielskiego dorabiającą doglądaniem podczas jesieni i zimy letnich domów wielkomiejskiej inteligencji. Choć po prawdzie o braniu za to pieniędzy nie pisze. W wolnych chwilach wraz ze znajomym tłumaczy na polski poezji Williama Blake'a lub odwiedza właścicielkę sklepu z odzieżą w pobliskim mieście.
Powieść zaczyna się od znalezienia zwłok okolicznego mieszkańca, potem zdarza się znalezienia zwłok komendanta policji, potem jeszcze okolicznego biznesmena, ale nie odczuwa się w związku z tym atmosfery strachu czy przerażenia. Bohaterka powieści pisze skargi do policji, która jej zdaniem błądzi nie przejmując się jej sugestiami, że to mogło być dziełem zwierząt leśnych, mszczących się za kłusownictwo czy zamiłowanie do polowań i nieludzkie traktowanie zwierząt domowych. Sama nie kryje się ze swoim zdecydowanie krytycznym podejściem do złego traktowania zwierząt i polowań i bardzo źle zniosła widok pokotu licznych saren i zajęcy po jednym z polowań, poprzedzającym środowiskowe świętowanie. Policja jednak nie bierze jej sugestii poważnie, co skłania ja do kolejnych skarg i wreszcie odwiedzin na komendzie. Bez skutku.
W rezultacie czytałem książkę jak pogodną powieść obyczajową z akcją umiejscowioną ni to na wsi, ni w mieście, która mogła dziać się także w mojej rodzinnej wsi. Co prawda z trupami znalezionymi w nieco dziwnych okolicznościach, ale i to miało prawo się zdarzyć. Dopiero ostatni rozdział z nieoczekiwanym rozstrzygnięciem bliższy jest poetyce powieści kryminalnej.
Za kilka tygodni odbędzie się premiera filmu, który na kanwie tej powieści zrealizowała Agnieszka Holland. Ciekaw jestem, jak reżyserka często w swych filmach budująca nastrój napięcia od pierwszych ujęć, przekaże obrazem tę opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz