czwartek, 25 września 2025

Dwie wakacyjne lektury

Spędziliśmy trzy udane dni u rodziny w Rybniku i w Raciborzu. Nie brałem z domu żadnej książki do poduszki, bo zwłaszcza żona bratanka jest czytająca. A przy łóżku wyznaczonym dla nas leżała niewielka książka Anny Anders-Nowakowskiej, zawierającej wspomnienia córki generała Władysława Andersa z pierwszego małżeństwa (Mój Ojciec Ojciec generał Anders, Rytm, 2006)  dowódca Samodzielnej Brygady Kawalerii, jak to wojskowy przenoszony był ze swoim oddziałem do różnych garnizonów na Kresach, a rodzina wraz z nim. I wciąż w kręgu innych rodzin oficerskich, co zapewniało im godne warunki życia w kręgu innych rodzin oficerskich, a ona w związku z tym zmieniała szkoły. Ale że wszędzie szybko się aklimatyzowała i zdobywała nowe kręgi koleżanek wspomina swe dzieciństwo i młodość jako sielankę. Podobnie jak małżeństwo, oczywiście z oficerem kawalerii znacznie starszym od Niej Bernardem Janem Romanowskim.
Dramat zaczął się wraz z początkiem wojny. Po inwazji Ojciec i mąż ruszyli na front.
Ona z matką z olbrzymimi perypetiami też tam dotarły. Ojciec leżał ranny w szpitalu, z pozwoleniem władz sowieckich dokarmiany. Ale niebawem został  aresztowany, a następnie przewieziony do  więzienia na Łubiance do Moskwy i rodzina nie widziała go już aż do końca wojny.
Obie kobiety uznały, że przebywanie w strefie zajętej przez bolszewików jest dalece bardziej ryzykowne, niż pod okupacją niemiecką. Matka jednak jednak pozostała we Lwowie i dotarła do Warszawy później. Anna dzięki i sprytowi, urokowi osobistemu - była piękną kobietą - ale i łapówkom przekroczyła granicę w Przemyślu i dotarła do Warszawy. Znalazł się tu też jej mąż.
Oczywiście  wdała się, podobnie jak jej matka w konspirację, w wyniku czego często musiała zmieniać mieszkania. Oczywiście wzięła udział w Powstaniu Warszawskim jako łączniczka.
Po wojnie dowiedziała się, że jej ojciec wraz z żołnierzami II Korpusu znajduje się w Anconie. Znów nie bez perypetii obie z matką i małą córeczką dotarły tam i okazało się, że ojciec ma nową towarzyszkę życia. Ale zapewnił im wszystkim umundurowanie, a żonie (wciąż jeszcze, ale rozwód niebawem został przeprowadzony) i córce znalazł zatrudnienie. Wystarczające, żeby też zwiedzić najpiękniejsze miasta Włoch. A po opuszeniu Włoch wystarczyło pieniędzy, żeby poszaleć w Monte Carlo i w Paryżu. W końcu wraz z wielu kombatantami i jej rodzinami osiadła w Kanadzie. Po śmierci na raka pierwszego męża znów szczęśliwie wyszła za mąż i wiodła dostatnie życie. Zmarła w 2006 r.
Wydająca się prostą historią, spisaną ze swadą i okraszoną licznymi fotografiami niewielka starannie wydana książka,okazała się zajmującą lekturą - niby wspomnieniami, ale momentami dzięki opisanym trudnymi przeżyciami, które trochę dzięki przypadkowi, trochę dzięki sprytowi lub szczęściu, ale i lekkości narracji, przypominającą powieść sowizdrzalską
668763 Mój ojciec generał Anders

Druga książka to kolejna powieść Vincenta V. Severskiego Krawiec (Czarna Owca, 2025). Wprawdzie to najnowsza powieść, ale sięga genezy zespołu tworzonego  w 2003 r., a więc w przededniu akcesu Polski do Unii Europejskiej.  przez pułkownika Leśnego, młodej agentki Moniki i współpracującego z nimi tajemniczego Greka Dimę.
A celem polskiego kontrwywiadu i współdziałających z nimi agentów brytyjskiej M16 jest sowiecki bezwzględny szpieg i morderca o nazwisku (a może pseudonimie) Portnoy, czyli właśnie Krawiec.o którym wiadomo, że ma dotrzeć do czarnogórskiego nadmorskiego miasteczka Budva, gdzie zacumowany jest efektowny wielkich jacht pewnego rosyjskiego oligarchy. A w tle polityka polska, któremu oczywiście grozi niebezpieczeństwo



czwartek, 11 września 2025

Wakacje "weterana pracy" bibliotecznej

Można rzec, że wakacje jeszcze w trakcie, bo niespodziewanie wypadną jeszcze dwa tygodnie nad morzem, ale już po sezonie. Ma to swoje dobre strony, bo plaże i Trójmiasto będą już mniej zatłoczone, ale i gorsze, bo trzeba się cieplej ubrać i być przygotowanym na większe kaprysy pogody.
Ale w tym roku tak jakoś trafialiśmy, że trafialiśmy w większości na pogodne, a czasem wręcz upalne dni.
Tym razem zaczęliśmy je pod koniec czerwca od Krakowa, dokąd podążamy niemal co roku, począwszy od 1995 r.  Od kiedy są problemy z parkowaniem, a więc już od kilkunastu lat jedziemy tam autobusem - wygodnie i taniej niż same opłaty za przyjazd autostradą, a kwaterujemy zwykle blisko dworca autobusowego i zarazem krakowskiego Rynku. Odwiedzamy - można rzec - stare kąty. A więc właśnie Rynek, przechadzka Drogą Królewską do Wawelu i powrót Kanoniczą, Kazimierz i w tym roku po raz pierwszy Podgórze z imponującym sanktuariom, widocznym już w całej okazałości z Kładki ojca Bernatka. Ale oczywiście zwiedziliśmy dokładnie wnętrze wraz z kaplicami. W Krakowie bowiem wszystkie ważniejsze kościoły są otwarte. Nawet Kościół Mariacki, choć za opłatą. Chyba, że chce się z dala zobaczyć nawę główną i ołtarz Wita Stwosza.
Nie tak, jak we Wrocławiu, gdzie większość ważniejszych kościołów (poza katedrą) można zobaczyć tylko przez kratki zaraz po wejściu, albo i tyle nie.
Udało mię nakłonić żonę do odwiedzenia Nowej Huty, choć byłem pełen obaw, że będzie rozczarowana. Tymczasem bardzo się jej podobały szerokie ulice i w ogóle dużo zieleni i kwiatów, układ urbanistyczny i dużo ławek, tak ważnych dla seniorów, a Nowa Huta zbudowana dla młodych rodzin robotniczych jest dziś dzielnicą ludzi starszych.
Nie mogliśmy pominąć ul. Floriańskiej i wstąpić na kawę w słynnej Jamie Michalika, gdzie mieliśmy pierwszą randkę we wrześniu 1969 r.
Jeden tydzień lipca spędziliśmy w Wielkopolsce, skuszeni możliwością zwiedzenia miasteczka Pyzdry, przez które na przełomie stuleci przejeżdżaliśmy parę razy w drodze z Kalisza do Gniezna.  Miasteczko pięknie prezentowało się na wysokim brzegu nad Wartą w telewizyjnym cyklu "Polska z Góry".  Ze wspominanego zamku królewskiego nie ostały się nawet ruiny, tylko kawałek muru nad samą rzeką, stanowiący fragment murowanej ściany z wielkim muralem z widokiem miasta. Muzeum miejskie zastaliśmy zamknięte, podobnie jak wyglądający imponująco od strony Warty kościół pod wezwaniem Ścięcia Głowy Jana Chrzciciela  i inny kościół w pobliżu rynku zadrzewionym skwerkiem i pomnikiem przedstawiającym grupę powstańców wielkopolskich.
Zakwaterowaliśmy się zaś w dworku we wsi Podstolice kilka kilometrów od Wrześni. Piękne miejsce! Dworek zadbany. Od frontu niewielki taras, z którego (podobnie jak z okien naszego pokoju) rozciągał się widok na dość rozległy trawnik, za nim staw z fontanną, a z tyłu przestronny park. Wokół wiele krzeseł i ław, wiat na wypadek deszczu i wiata z kilkoma miejscami dla przyjezdnych samochodów. Posiłki podawane na na talerzach i w innych naczyniach Rosenthala, a korytarz wiodący do naszego pokoju z meblami z przełomu XIX i XX wieku, był jednocześnie wystawą dyfuzorów znanej firmy Berger. Oczywiście nie tylko do zobaczenia, ale i zamówienia i kupienia.
Najpierw jednak postanowiliśmy odwiedzić Wrześnię, przez którą przejeżdżaliśmy zwykle jadąc do rodziny żony do Gniezna, lub dalej - nad morze. Głownie lało, w ciągu paru minut zdołaliśmy przejść się przez rynek ładny rynek i zajrzeć przez drzwi do pobliskiego kościoła. Na Muzeum Dzieci Wrzesińskich w sobotnie popołudnie było za późno.
Sam byłem już ze dwa razy w Muzeum Adama Mickiewicza w Śmiełowie nad Wartą. W 1831 r. poeta gościł tam u właścicieli pałacu Gorzeńskich. Miał stąd przedostać się przez rzekę do powstania w Królestwie Polskim. Ale oczywiście okazało się to niemożliwe, więc kilka miesięcy zażywał gościny w różnych wielkopolskich dworach i pałacach, fetowany jako wieszcz narodowy i dusza towarzystwa. Muzeum zajmuje cały pałac i oba skrzydła. w Obszernym parku tracić można ogród Zosi, taki typowy wiejski ogród, z kwiatami i warzywnikiem.Pojechaliśmy jeszcze do Miłosławia, ale akurat pałac do 1939 r. będący we władaniu rodziny Kościelskich z rozległym parkiem, zajmowany od wojny przez szkolę, akurat był w remoncie. Obeszliśmy więc park, zrobiliśmy zdjęcia z Sienkiewiczem, mającym tu ławeczkę i wrócili na kwaterę.
Pobyt w Podstolicach wykorzystaliśmy też na odwiedziny krewnych żony w odległym o ok. 30 km Gnieźnie, a po drodze rzuciliśmy okiem na pałac w Czerniejewie, które restaurowany był pod kierunkiem kuzyna mojej żony, już blisko pół wieku temu.
Był jeszcze wyjazd rodzinny do Rybnika, który z roku na rok staje się coraz bardziej zielony i ma ładny rynek z efektownymi kamienicami sprzed ponad stu lat. Dzięki rodzinie poznaliśmy jeszcze jedno miasto, przez które przejeżdżałem wracając od rodziny w Rybniku, gdy jeszcze nie było porządnej autostrady, ale spiesząc się do domu nigdy się nie zatrzymałem. Racibórz okazał się pięknym miastem, ongiś stolicą księstwa, po którym stoi jeszcze zamek, rynek z imponującą kolumną Maryjną, ale w części na skutek zniszczeń wojennych uzupełniony powojennymi blokami.
Chyba już zrezygnuję z corocznej wyprawy w rodzinne strony oraz wyjazdów do atrakcji turystycznych wokół Wrocławia. Ale jeszcze czekają nas dwa tygodnie października w Gdańsku, gdzie mamy rodzinę (która w tym czasie będzie bawiła w Grecji) oraz wspólnych z żoną oraz moich osobistych przyjaciół.
W efekcie uznać trzeba, że wypoczęliśmy (od codziennego nic nie robienia, czyli codziennej krzątaniny, spacerów i spotkań) i jak  niemal co roku poznając nieznane dotąd miejsca w kraju.
PS.
System poplątał mi kolejność zdjęć. A więc od góry: Muzeum Mickiewicza w Śmiełowie, Pałać w Czerniejewie, Rynek w Rybniku, Nowa Huta, Sanktuarium św. Józefa w Krakowskim Podgórzu, rynek w Miłosławiu, Rynek w Pyzdrach z pomnikiem powstańców wielkopolskich, Dwór w Podstwolicach













środa, 3 września 2025

Powieść w powieści "Siostra"

Uznałem, że pora poznać twórczość wybitnych pisarzy węgierskich. Wcześniej przeczytałem - moim zdaniem znakomitą - powieść Miklosa Vamosa Księga ojców. Zacząłem od Sandora Marai'a (niektórzy piszą "Marai'ego"). W bibliotece osiedlowej nie znalazłem żadnej jego książki, a w pobliskiej księgarni była tylko powieść Siostra (wyd. 2, Czytelnik, 2024). Kupiłem i od razu zamówiłem drugi tom Dziennika, bo pierwszy, obejmujący lata II wojny jest niedostępny. Pewnie jest gdzieś w którejś bibliotece. Bo nie wiedzieć czemu lubię czytać dzienniki pisarzy, którzy na ogół odnoszą się w nich do tego, co dzieje się w ich krajach i w świecie.
Powieść po pierwszych stronach kojarzyła mi się trochę z Czarodziejską Górą Manna lub Empuzjonem Tokarczuk. Oto kilka osób (zdrowych) u progu II wojny spędza święta Bożego Narodzenia i kilka dni przed nimi (po nich pewnie też) w niewielkim pensjonacie na szczycie wzniesienia gdzieś w Siedmiogrodzie. Autor kreśli z grubsza gromadzące się na posiłkach osoby, w tym starsze małżeństwo, które akurat w przeddzień świąt zostaje zamordowanych. Przypuszczalnie w drodze samobójstwa.
Ale narratora intryguje postać starszego pana zajmującego sąsiedni pokój. To sławny wirtuoz fortepianu, już nie koncertujący, który stara się nie zwracać na siebie uwagi. Sąsiedztwo staje się jednak okolicznością sprzyjającą nawiązanie rozmowy. Kończy się ona wyznaniem muzyka, nie gra, gdyż ma niesprawne palce u jednej z rąk. I że on też pisze i obiecuje, że przyśle mu efekt swojej pisaniny, a pisarz zrobi z nim, co uzna za stosowne. I nagle opuszcza pensjonat.
Kiedy narrator stracił nadzieję na otrzymanie obiecanych płodów pisarstwa muzyka, dowiaduje się, że ten kilka miesięcy po upuszczeniu pensjonatu zmarł, ale na jego życzenie obiecany tekst został wysłany.
I przytoczony w powieści w całości. I to jest ta powieść w powieści. Muzyk otrzymał zaproszenie z Florencji na swój recital. Obiecuje sobie, że znów  odwiedzi ulubione miejsca, muzea i kościoły. Ale po recitalu ni stąd nie zowąd zasłabł i przez profesora miejscowej kliniki zostaje do niej zawieziony. Odczuwa potworne bóle, łagodzone raz mocniejszymi, raz słabszymi preparatami, które dają iluzoryczną ulgę, ale pielęgniarki (zakonnice) na polecenie profesora twierdzą, że to w obawie przez uzależnieniem. Profesor i jego asystent zapewniają, że go uleczą, choć jeszcze nie wiedzą, co to za choroba. I zapewniają, że go nie okłamują. Dialogi pacjenta z lekarzami wywołane dociekliwością pacjenta to skrzące się intelektualną biegłością rozmówców do smaczek sam w sobie w tej powieści.
Nagle, po usłyszeniu we śnie głosu ukochanej kobiety, żony starszego od niej dyplomaty, pacjent staje na nogi. A gdy dowiaduje się, że ta kobieta przez czas jego choroby wydzwaniała do szpitala chcąc wiedzieć, co z ukochanym (platonicznie?) postanawia do niej jechać i zamawia bilet do Aten. Tymczasem jednak wdaje się w rozmowę z jedną z pielęgniarek, z oznakami toczącej ją śmiertelnej choroby. Używającą w swej pracy tylko utartych zwrotów udaje się pacjentowi skłonić do wierzeń osobistych. Chyba pod jej wpływem i wiadomości, że na ostatnie dni życia zabrano ją ko klasztoru, zmienia decyzję i zamawia bilety na pociąg do domu - do Budapesztu.
Nie ma tu wartkiej akcji, są znakomite obserwacje i dialogi. Można rzec, nawiązując do reklamy pewnego piwa, że  to nie jest powieść do połykania strony za stroną, to jest powieść do smakowania

Siostra Marai Sandor

 

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Życie zawnętrzne Annie Arnaud

Zachęcony swego czasu powieścią Lata świeżo upieczonej noblistki sięgnąłem po książkę Życie zewnętrzne (Wydawnictwo Czarne, 2025).
W pierwszym odruchu po przyniesieniu tego niewielkiego tomu, odłożyłem go i zabrałem się za co innego. Na pozór wyglądało to na ciąg nic nie znaczących opisów epizodycznych zdarzeń. Ale za drugim razem zauważyłem jakieś odniesienie się do jakiegoś zdarzenia opisanego w prasie francuskiej. Zrodziła się nadzieja, że może znajdę tu i opisy bardziej znaczących zdarzeń. Trop jednak był mylący. Ale znalazłem coś ciekawszego: Większość tych obserwacji, w dużej części wynikających z codziennych dojazdów koleją z przedmieścia do centrum Paryża, była opatrzone refleksją autorki i sprawiała w moich oczach wrażenie krótszych wierszy lub miniesejów podobnie jak w nich zakończonych mniej lub bardziej błyskotliwą puentą. I wtedy już przeczytałem wszystkie, ale nie ciurkiem, żeby nie stępić w sobie uwagi. Ale i przyjemności lektury.
Podobne obrazki od pewnego czasu zamieszcza w "Tygodniku Powszechnym" Eliza Kącka. Tyle że  w każdym zdają się mieć one wspólny mianownik.
Czytam je, bo uczą uważności i refleksyjności, której na ogół nam brakuje, bo żyjemy w pędzie. Jako tzw. weteran pracy, mogę ten pęd trochę zwolnić.
Zupełnie odmienna jest trzecia część książki. Autorka jest bywalczynią wielkich supermarketów i z perspektywy klientki obserwuje pracę zatrudnionych tam osób, klientów przygodnych i stałych. I dostrzega to, czego się na ogół nie widzi: nie tylko manipulowanie przez zarządzające korporacje cenami i zmianami ustawień towarów i i ekspozycji w witrynach, ale także nastawieniem na różna kategorie klienteli pod kątem zasobności ich portfeli, stylów życia pojedynczych osób i rodzin, płci,  upodobań, podatności na reklamy i sugestie personelu, wieku, a więc i np. wzrostu itd.
Zawarte tu obserwacje nie mają żadnych pretensji do naukowości, moim zdaniem nawet i literackości, ale składają się na łagodne, ale rzeczowe oskarżenie neoliberalizmu. Choć oczywiście nie widzi widzi dlań alternatywy.
A może to ja tak tego (nie) widzę?
Życie zewnętrzne - książka

wtorek, 22 lipca 2025

Christine. Epizod w aktywności słynnej polskiej agentki

Późną zimą 1941 r. Sowieci już nie mają złudzeń, że mimo porozumienia Ribbentrop-Mołotow Hitler szykuje napaść na ich kraj. Chodzi im tylko o to, żeby jak najdalej przesunąć ją w czasie i przygotować obronę. Wiele zależy od tego, żeby nie dopuścić do przystąpienia Jugosławii do porozumienia z Niemcami.
Wysyłają więc do Belgradu wypróbowanych agentów. Są tam już agencji brytyjskiej siatki M16, a wśród nich Christine Grandville, pod którym to nazwiskiem działa Krystyna Skarbek. Wybiera się tam też agent Abwehry porucznik Kruger, gdzie czeka już agentka Karin. Wprawdzie Żydówka, ale sprawna i ma ją w garści, gdyż jako zakładniczka mieszka w Warszawie jej matka, którą Abwehra z konieczności chroni. Pod tym imieniem Krystyna Skarbek, której zadaniem jest nie wzbudzając podejrzeń doprowadzić Niemca do dyskredytacji i zmusić do przejścia na stronę wroga. Kruger ma on też dbać o wpływy u Hitlera jego szefa Canarisa i stanowić przeciwwagę dla innego agenta niemieckiego Landaua, za którym stoi bardziej wpływowy w Berlinie Bormann. Zadaniem Niemców, zmuszonych przez niższego stopniem zewrzeć szeregi i oczywiście doprowadzić jak najszybciej do paktu z księciem Pawłem, który pełnił funkcję władcy z powodu niepełnoletności następcy króla.
Swoją rolę do odegrania ma premier kraju Cvetković, Chorwat, któremu bardziej niż o Jugosławię idzie o jego ojczyznę.
Wszystko ma się rozstrzygnąć podczas przedstawienia baletu "Jezioro łabędzie" w Tetrze Narodowym z udziałem monarchy, a właściwie w czasie przewidzianych półgodzinnych antraktów, choć jak można było przypuszczać szpiedzy także wymykali się ze swoich miejsc także podczas trwania przedstawienia. Zresztą, nie byli to miłośnicy muzyki i baletu.
Jak się skończył spektakl i zdarzenia po nim następujące, to już Czytelnicy muszą sami przeczytać.
Autor powieści Christine Vincent V. Severski (wyd. 2, Czarna Owca, 2024) zręcznie prowadzi narrację, w sposób wiarygodny wkłada w usta agentów dialogi i na wszelki wypadek wstawia fragmenty - fikcyjnych rzecz jasna - raportów pisanych przez agentów do swoich centrali. Bo i czytelnik bez nich może nie nadążyć za grą prowadzoną przez szpiegów. Zresztą narracja i raporty wzajemnie się uzupełniają, bo przecież agenci raportowali to, co uznawali za prawdę, nie zdając sobie sprawy, że byli świadomie wprowadzani w błąd. Sami wprowadzali w błąd i byli wprowadzani.
Christine. Powieść o Krystynie Skarbek - Piotr Niemczyk, Vincent Viktor Severski - książka