sobota, 27 stycznia 2024

O języku polityków, głównie PiS

Michała Rusinka, byłego sekretarza noblistki Wisławy Szymborskiej łączył z poetką dość podobny rodzaj niepospolitego poczucia humoru. Ona dawała temu upust we własnej twórczości, zwłaszcza tego lżejszego kalibru (właśnie ukazał się jej tom Zabaw literackich   (Znak, 2023), on zaś w felietonach, choć przypuszczam, że daje mu wyraz także w wykładach uniwersyteckich i publicznych odczytach. Jest bowiem profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego specjalizującym się w retoryce.
Od pewnego czasu profesor Rusinek drukuje swoje felietony poświęcone językowi współczesnych polityków polskich. Teraz zebrał je i wyszła z tego ponad trzystustronicowa książka zatytułowana Ptak Dodo, czyli co mówią do nas politycy (Znak. 2023). Choć chciałoby się dodać "i jak mówią".
A mówią w sposób urągający nie tylko podstawom retoryki, ale poprawności gramatycznej, logicznej i zwyczajnemu zdrowemu rozsądkowi.
W kolejnych odcinkach autor pokazuje absurdy wypowiadane przez polityków PiS. Nie sposób wymienić je tu wszystkie. Jest to np.eufemizm. Otóż ojciec Andrzeja Dudy dążąc do uznania województwa małopolskiego za strefę wolną od LGBT zasugerował, żeby "ideologię LGBT" nazwać "neomarksistowską ideologią płciowości kulturowej", dać temu skrótowiec NIPK i tym sposobem oszukać Komisję Europejską, która miałaby się na tym nie poznać i przyznać województwu fundusze unijne! Ponoć autor nie krył dumy ze swego pomysłu, którego jednak nie zrealizowano.
W następnym rozdziale na przykładzie przemówienia ministra kultury z okazji prapremiery opery "Wanda" (tej, co nie chciała Niemca), według dramatu Norwida. Powiązał tu wszystko ze wszystkim, legendę z poezją, Wandę z Wisłą, krakowskością i polskością i na koniec wyszło mu, że Wisła to Wanda, Wanda to Polska, a Polska to Chrystus narodu, nie narodów, jak chciałby Mickiewicz, tylko narodu, polskiego narodu.
Przemówienie Andrzeja Dudy sumujące Międzynarodowy Konkurs Szopenowski dało autorowi asumpt do napisania o dumie. Mówca rzekł bowiem "Chcę powiedzieć tak, bardzo jesteśmy dumni z tego, że Chopin był Polakiem, że pochodził z naszego kraju, że stąpał po polskiej ziemi" (po po polskiej ziemi się stąpa). Dalej powiedział Duda, że Polacy słysząc Chopina widzą płynącą Wisłę, pochylone wierzby i pola. Ale według niego muzyka Chopina nie jest dzisiaj muzyką polską. Grają ją bowiem "artyści z całego świata i każdy z nich w muzyce słyszy swoje, grając swoje. Czyli co? Swoje cieki wodne? Swoją roślinność?
Rozdział "Nóż"autor zaczyna opowieścią profesora polonistyki ze Sztokholmu, który zadał swoim studentom przetłumaczenie na szwedzki zdania Marka Hłaski, wedle którego gość wszedł do baru i "puścił pawia". Jeden ze studentów napisał, że bohater, wchodząc do baru, trzymał e ręku torbę, z której wypuścił egzotycznego ptaka. Ale to było tylko pendant do historii o niezrozumieniu metafory. Otóż poseł Janusz Kowalski poskarżył się, że przewodniczący Rady Medycznej przy ministrze zdrowia "groził nożem" jemu i posłance Siarkowskiej. Tymczasem ów profesor wyraził się, że "nóż mu się w kieszeni otwiera" ma widok posłów uniemożliwiających szczepienie dzieci przeciw covidowi w jednym z domów dziecka. W efekcie na forach społecznościowych radzono posłowi, żeby nie bał się, gdy ktoś o kimś powie, że ma węża w kieszeni, żeby słysząc o rzucaniu się na głęboką wodę nie zrozumiał jako zamiaru utopienia posła, a gdyby jednak się topił, nie chwytał się brzytwy., a życzenia połamania nóg nie uznał za groźbę karalną.
Tych parę przykładów spośród ponad trzydziestu było dla mnie też przypomnieniem lub zgoła rozszerzeniem wiedzy o języku ojczystym. Nie wiedziałem np. co to jest metanoia, a teraz wiem, że to jest jeden ze sposobów kłamstwa uprawianego przez Mateusza Morawieckiego ("Niedawno, dosłownie parę dni temu, dosłownie wczoraj na Radzie Ministrów przyjęliśmy ustawę o emeryturach rolniczych"). Z tego rozdziału dowiedziałem się, że według Morawieckiego Turcja jest naszym południowym sąsiadem. Co prawda przez kilka państw.
Po dwóch latach rządów PiS (2005-7) ukazało się kilkadziesiąt artykułów parę poważnych monografii książkowych o języku propagandy PiS, też niewolnych od anegdotycznych "kwiatków". Widać kolejnych 8 lat rządów tej ekipy, pomimo poczynionych olbrzymich szkód na gospodarce, opinii i języku da się skwitować już tylko tak, jak świetnie zrobił to Michał Rusinek
Ptak Dodo, czyli co mówią do nas politycy


 

piątek, 12 stycznia 2024

Odrzania lub raczej poniemiecczyzna

Z czterech książek, które dostałem pod choinkę najszybciej sięgnąłem po książkę renomowanego już autora literatury non fiction Zbigniewa Rokity Odrzania (Znak, 2023). Byłem przekonany, że rzecz dotyczy ziem mniej więcej 100 km na wschód od Odry, skąd w wyniku rozstrzygnięć aliantów po upadku III Rzeszy wysiedlono Niemców i zasiedlono ludnością Polską, głównie tą, którą wysiedlono  z tzw. Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej. Ale autor objął tą nazwą także znajdujące się obecnie w granicach Polski tzw. Prusy Wschodnie, czyli mniej więcej Warmię i Mazury. Nazwą tą objął też Wolne Miasto Gdańsk, którego obszar sięgał na południe aż po Tczew i Malbork i w 90 procentach zamieszkały przez Niemców.
Autor bez ogródek dezawuuje liczne mity stworzone przez powojenną polską propagandę, a także napisaną pod jej potrzeby edukacji i propagandy naukę historii.
Przede wszystkim odziera z resztek szat mit o powrocie na Ziemie Odzyskane. Te ziemie zostały po prostu Niemcom, jako pokonanym w wojnie, zabrane. Dlatego nazywa je Ziemiami Zyskanymi. Według tego co przeczytałem Rząd Polski na Uchodźstwie nie palił się do przejęcia tych Ziem. Obawiał się, że przesiedlonych ok. 2 mln Polaków nie będzie w stanie zagospodarować ziem, na których mieszkało 10 mln Niemców. Zwłaszcza, że znaczna część przesiedleńców, żyjąca na Kresach na wsiach nie żyła na tym poziomie cywilizacyjnym, co wysiedleni Niemcy.  Co w części się potwierdziło i trzeba było część przeznaczonych do wysiedlenia Niemców zatrzymać, żeby obznajomili przesiedleńców z nieznanymi im do tej pory urządzeniami i metodami pracy.
Autor zbierając materiały przewędrował całą  Polską wzdłuż i wszerz, a nawet dość daleką zagranicę, odbył  dziesiątki rozmów z historykami oraz świadkami wydarzeń sprzed dziesiątek lat. W rezultacie odbrązowił trochę i tak powoli kruszejący obraz heroizmu lat tuż powojennych. Żyjąc w azylu stworzonym przez rodziców i nauczycieli nie wiedziałem, że mimo propagandy rządowej o powrocie na wieki na dawne Ziemie Piastowskie, przesiedleńcy jeszcze długie lata nie byli pewni, czy są :na swoim". A dysponenci propagandy nie byli pewni jeszcze bardziej. Zresztą w mediach  wciąż słyszało się i czytało o rewanżystach z Bonn, a emblematycznymi rewanżystami byli wymieniani łącznie Hupka i Czaja. Otuchy po trosze dostarczyła umowa między kanclerzem RFN Willy Brandtem a Gomułką, ale  kropkę nad i postawiło dopiero umowa premiera Mazowieckiego z kanclerzem zjednoczonych Niemiec Helmutem Kohlem.
Do Wrocławia przyjechałem na studia w 1966 r. Miasto już się rozbudowywało, choć wiele połaci w okolicach centrum ziało niezrozumiałymi pustkami. Autor obrazowo pisze o ograbianiu miasta z cegieł. Podobno przez 10 lat po wojnie wywieziono ich z Wrocławia, głównie do Warszawy około miliard. Ograbiano też inne  dolnośląskie miasta. Rozbierano budynki z powodzeniem nadające się do remontu i przebudowy. Z niedowierzaniem dowiedziałem się, że w 1956 r. Wrocław przedstawiał obraz jeszcze gorszy niż tuż po wojnie.
Przekonuje mnie swego rodzaju chronologizacja zmiany postaw i świadomości osiedleńców i ich zstępnych, a także wysiedlonych i ich potomków. Autor wyróżnia trzy fazy. Pierwsza trwała mniej więcej 30 lat po wojnie. Mimo niepewności przesiedleni oswajali się z nowym miejscem, a pewności dodawało osiedlanie się tu ludności z tradycyjnych ziem polskich. Na Dolnym Śląsku i w samym Wrocławiu przybywało zwłaszcza Wielkopolan. Historycy zaś wytrwale poszukiwali śladów  dawnej polskości tych ziem, uzasadniających prawa do ich posiadania przez PRL. Przez następnych około 20 lat dzięki otwartości na Zachód ekipy Gierka zaczęli przybywać na Ziemie Wyzyskane dawni ich mieszkańcy. Wrocław, Szczecin i inne miasta nawiedzane były przez dziesiątki zorganizowanych wycieczek, głównie osób starszych.  Ale przyjeżdżały też pojedyncze osoby i mniejsze grupy. Przyjmowane zresztą serdecznie. W mojej rodzinnej wsi, do której wtedy przyjeżdżałem na wakacje, wiele rodzin miało "swoich Niemców". Moi rodzice też. Bardzo im smakowała "Cubrovka" (żubrówka) i "Jarcerbiak (jarzębiak) i zwykle wyjeżdżali z kilkoma butelkami w bagażniku. A Polska ludność, już w większości nowe pokolenia, uświadamiała sobie powoli niemiecką przeszłość ich miast wsi.
Na dobre stało się to po 1989 r., gdy stała się wolność słowa i badań. Ruszyło wtedy badanie - przez badaczy i hobbystów - przeszłości (trzymając się terminologii autora) Ziem Zyskanych ogólnie i poszczególnych miast i wsi, osiedleń na tych ziemiach i wysiedleń ludności niemieckiej, na nowo, już w pełnej wersji, zaczęto publikować wspomnienia przesiedleńców i zapiski exodusu Niemców. Tematyka trafiła też do beletrystyki. Niemieccy burmistrzowie miast w Odrzanii wrócili jako patroni ulic, skwerów i placów, a księżna Daisy, pani na pałacu w Pszczynie i zamku w Książu, wolą uczniów wyrażoną w głosowaniu, stała się patronką szkoły. Wreszcie też dawną świetność otrzymało wiele pozostawionych na pastwę losu lub dewastowanych powoli jako budynki czy gmachy szkół, dom dziecka, szpitali i sanatoriów oraz PGR-ów dwory, zamki i pałace. Dodam, że w mojej rodzinnej wsi pałac właściciela dużego majątku służył jako budynek dyrekcji PGR-u, a gdy na skutek zaniedbań popadł w ruinę, został wyburzony i w to miejsce postawiono ni to pawilon, ni barak. Zaś park stracił ławeczki, poosążki, a w końcu stał się pastwiskiem, na którym swoje krowy wypasali okoliczni mieszkańcy.
Jako osiedleniec w drugim pokoleniu, urodzony parę lat po wojnie, czytałem tę książkę z dużą satysfakcją i znów, jak podczas innych książek poświęconych historii wysiedleń i przesiedleń w Odrzanii, zauważałem fakty z własnych przeżyć, o których zapomniałem lub wręcz nie zauważałem.

  Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych