Dziś na cmentarzu przy ul. Bardzkiej w dość licznym gronie pożegnaliśmy naszego zasłużonego kolegę po fachu, a w moim przypadku także po prostu kolegę Ryszarda Turkiewicza. Gdyby pożył jeszcze tydzień można by napisać, że przeżył 82 lata.
Nie będę tu opisywał jego drogi zawodowej, gdyż bardzo dobrze to zrobiła dwa lata temu jego przez pewien czas podwładna Urszula Bielecka https://www.wbp.wroc.pl/wbp/index.php/pl/katalogi-przeglad/3241-turkiew-jub.
Poznałem go chyba w 1981 r. na kolejnym Okręgowym Zjeździe Delegatów Stowarzyszenia bibliotekarzy Polskich, gdym nieco wcześniej wrócił w szeregi tej organizacji i na fali entuzjazmu po powstaniu związku zawodowego "Solidarność" wybrany na przewodniczącego. Rysiek zaś, wtedy dyrektor Dzielnicowej Biblioteki Publicznej Wrocław-Fabryczna, został jednym z członków zarządu. Piszę "chyba", bo nie mam pewności, czym go nie poznał już wcześniej, ale dosyć przelotnie, żeby utkwiło to w mojej pamięci. Byłem bowiem wynajmowany wtedy do rozmaitych szkoleń i odczytów oraz wykładowcą uniwersyteckim. Zapamiętałem Go jako współpracownika w bardzo udanej organizacyjnie i komercyjnie aukcji książek używanych, z których dochód przeznaczony był na konserwację "Panoramy Racławickiej" i stojącej już od kilku lat rotundy, w której dzieło miało być wystawiane.
Przez lata wiedliśmy też spór o potrzebę "rozbicia dzielnicowego" bibliotek publicznych Wrocławia. Poznawszy, trochę z literatury, trochę z autopsji, organizację bibliotek publicznych za granicą, nawet w wielomilionowych metropoliach, uważałem, że naszemu miastu potrzebna jest centralna biblioteka miejska i odpowiednio gęsta sieć filii bibliotecznych. Raczej nie upominałem się o bibliobusy, choć widziałem je i podziwiałem w wielu krajach i opowiadałem o nich z entuzjazmem. Zdawałem sobie bowiem sprawę, że na wrocławskich ulicach trudno byłoby utrzymać porządek na półkach, a i same pojazdy szybko mogły ulec zniszczeniu. Rysiek zaś utrzymywał, że dyrekcje bibliotek dzielnicowych mogły trafniej dobrać księgozbiór stosownie do specyfiki dzielnicy. Problem tkwił jednak w tym, że może z wyjątkiem Starego Miasta, dzielnice były zróżnicowane wewnętrznie - obok rejonów o gęstej zabudowie, istniały w nich okolice rzadziej zabudowane lub wręcz przypominające wsie. Ale jednak najpierw zmniejszono liczę bibliotek dzielnicowych do trzech, a potem, już w latach dziewięćdziesiątych powstała jedna Biblioteka miejska. Natomiast sieć filii stopniowo malała, za to wiele takich niby-filii, zlokalizowanych w mieszkaniach i innych przypadkowych lokalach stopniowo zastępowane były nowoczesnymi bibliotekami - zbudowanymi od ziemi lub w przestronnych lokalach do celów bibliotecznych zaadoptowanych i nowocześnie wyposażonych.
Rysiek, z uwagi na niewątpliwe zasługi oraz rozległe horyzonty, których dowodził w licznych publikacjach na łamach prasy bibliotekarskiej, został wicedyrektorem Biblioteki Miejskiej. Ale nie pozostawał krytyczny wobec nowej struktury organizacji bibliotek. Dotrwał jednak na tym stanowisku do emerytury.
Dużo, mądrze, ciekawie, a czasem delikatną z nutą ironii, pisał. Aktywność pisarska, coraz bardziej wyrobione pióro i talent w kierowaniu ludźmi sprawiły, że dyrektor Biblioteki Wojewódzkiej powierzył mu w 1985 r. kierowanie redakcją kwartalnika "Książka i Czytelnik". To był ewenement, bo praktyka w całym kraju była taka, że podobnymi biuletynami kierowali z urzędu dyrektorzy bibliotek. Sam wtedy publikowałem tu artykuły, głównie o bibliotekarstwie i stowarzyszeniach bibliotekarskich w świecie. W nadziei, że pokazuję dobre, warte zaadoptowania wzory. Przez wiele lat Rysiek był stałym felietonistą w miesięczniku "Poradnik Bibliotekarza" jako Emeryk. Poruszał ważne i mniej ważne sprawy bibliotekarstwa, zawodu i kondycji intelektualnej oraz moralnej bibliotekarzy, stanie czytelnictwa. Martwiło go powolne, ale widoczne, jak sam to nazwał martwienie Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich i jakby wykrakał to, co się obecnie dzieje. Sam to obserwowałem i pisałem o tym, ale uważałem, że akurat mnie nie wypadało użyć tak kategorycznego sformułowania.
Podziwiałem go nie tylko za to, że mądrze pisał, ale że na każdy miesiąc miał temat. Sam pisałem przez dwa lata felietony i wysiadłem. Tym większy był mój podziw.
Na marginesie wykonywanego zawodu Rysiek miał dwie pasje: fotografię i poezję. O tej pierwszej wiedziałem od dawna. Fotografował wszystkie nasze biblioteczne zdarzenia - ważniejsze zebrania, zjazdy i kongresy, uroczystości, zwiedzane biblioteki. Zanim nastała era fotografii cyfrowej i internet, rozsyłał je po uprzednim wywołaniu. W związku z tym mam ich trochę. I dużo więcej, gdy można je było wysyłać elektronicznie. Ciekawsze zamieszczał w prowadzonym przez siebie dzienniku internetowym "Robaki".
Drugą pasją była poezja. W 2015 r. przysłał mi tomik "Kobiety NN". Wrażenia z ich lektury zawarłem w moim blogu. Rysiek oczywiście zareagował. Okazało się, że wbrew temu, co napisałem, tworzył i publikował wiersze od dawna, a poza tym niektóre odczytałem całkiem inaczej niż chciałby, żeby były odczytane. Kiedy przysłał mi następny tomik, jak się okazało, ostatni "Gorące chore lato", już ze świadomością ciężkiej choroby, nie ośmieliłem się o nim napisać.
PS.
U drzwi kaplicy cmentarnej słuchałem kazania okolicznościowego. Zupełnie pozbawionego jakichś rysów osobistych. Miałem wrażenie, że ksiądz miał jakiegoś gotowca, w którym tym razem była mowa o "bracie Ryszardzie", ale mogła z powodzeniem być "siostra Agata" lub "brat Ignacy".
Pomijam już to, że obiecywana perspektywa "wiecznego oglądania Boga" jakoś nie wydaje mi się pociągająca
Po prostu kawał bogatego i twórczego życia, zarówno z jednej, jak i drugiej strony.
OdpowiedzUsuń