niedziela, 26 października 2014

Zdzisław Maciej

Gdy dziś rano ok. 9.00 rano  zadzwonił telefon i na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko "Zachmacz" czułem co się święci. Dzwoniła zrozpaczona Jego żona, informując, że Maciek zmarł nad ranem. Był moim kolegą z roku i przez dwa lata z tego samego pokoju w akademiku.
Piszę "Zdzisław Maciej", gdyż faktycznie nosił te dwa imiona. W czasie studiów i parę lat potem mówiliśmy o nim i do Niego Zdzichu, choć jego dziewczyna, a potem żona, koleżanka studiująca rok wyżej, mówiła do Niego Maciek. Tak też nazywany był w rodzinie. Potem jednak jakoś stało się tak, że mówiłem do Niego Maciek.Większość jednak pozostała przy Zdzichu.
Studentem był solidnym, nie pamiętam, żeby zdarzyła Mu się jakaś powtórka z egzaminu. Choć pamiętam, że po trzecim semestrze studiów obu nas zrugał nasz mistrz Karol Głombiowski, że nie przykładamy się do nauki i pewnie w akademiku gramy w karty. Zdzisław nie tylko to potwierdził, ale dodał, że mi "karta rzyga".Faktycznie z nim i z jego kolegą również pochodzącym z Dzierżoniowa Zbyszkiem Tramem pogrywaliśmy w tysiąca, a że byłem bardziej biegły w tej grze, więc wygrywałem z nimi nawet mając słabsze karty. Dość, że obaj otrzymaliśmy tróje. Ale obaj zmyliśmy plamę, zdając trzy semestry później egzamin całościowy z historii bibliotek na cztery z plusem. |Profesor nam ową plamę zapamiętał i o maksymalnej ocenie nie mogło być mowy.



Po studiach Zdzisław trafił do Biblioteki Ossolineum, do Działu Starych Druków. I tam, pod okiem ówczesnej kierowniczki Barbary Górskiej ujawnił swe talenty badawcze. Były one zresztą niezbędne w tej pracy, gdyż w znacznym stopniu sprowadzały się do opracowywania dawnych druków. O ile w katalogowaniu druków nowych opis katalogowy (dziś mawia się rekord bibliograficzny) sprowadza się do podania niezbędnych danych formalnych (autor, tytuł, miejsce rok wydania i inne szczegóły identyfikujące dokument), to w przypadku druków starych opisowi podlegał także konkretny egzemplarz - jego materiał (ręcznie wytwarzany papier, nierzadko z filigranem wytwórcy), oprawa (dawne druki sprzedawane były najczęściej w postaci luźnych arkuszy, które należało odpowiednio złożyć i zamówić oprawę wedle gustu właściciela), losy (poprzez analizę znaków własnościowych, jak ekslibrisy, superekslibrisy, pieczęcie lub po prostu podpisy, notatek, podkreśleń itd. Ale i samo ustalenie miejsca, roku wydania i wydawcy często wymagało umiejętności i erudycji.
Uzyskawszy w tym zakresie pewną wprawę, zaczął publikować artykuły o dawnej książce, zwłaszcza osiemnastowiecznej. Już w 1973 r. spod jego ręki wyszła efektownie wydana broszurka o Komisji Edukacji narodowej, towarzysząca wystawie ze zbiorów Ossolineum. Jego talent w tym zakresie dostrzegł pracujący w tym samym budynku ówczesny kierownik Pracowni Badań nad Literaturą Oświecenia PAN doc. Roman Kaleta, sam lubujący się w takich literackich śledztw (ich wynikiem jest znakomicie czytająca się księga pt. "Sensacje z dawnych lat" (Wrocław, 1974), który zaproponował mu pracę pod swoim kierunkiem. Mógł dzięki temu skupić się już wyłącznie na pracy naukowej, efektem której była rozprawa doktorska o życiu i twórczości oświeceniowego poety Jakuba Jasińskiego. W kilka lat później ukazała się ona w poszerzonej wersji w druku (1995). Publikował w gruncie rzeczy niewiele, ale w prominentnych czasopismach i monografiach, gdzie oczekiwano studiów gruntownych, poprzedzonych obszerną, cierpliwą kwerendą, zapewniającą pracom wysoką jakość i długi żywot.
Zgromadził własną interesującą kolekcję książek poświęconych tematyce oświeceniowej. O jego pasji niech zaświadczy pewna anegdota. w 1981 r. Stowarzyszenie Bibliotekarzy polskich zorganizowało w okolicach Muzeum Narodowego aukcje książek przyniesionych przez bibliotekarzy, z których dochód miał wzbogacić fundusz na rzecz dokończenia budowy hali, w której miała być dostępna "Panorama Racławicka". Zdzisław wypatrzył jakąś niepozorna edytorsko książkę o armatach XVIII-wiecznych i poprosił, żebym przeznaczył ja do licytowania w miarę szybko, Żeby mógł ja sobie kupić i pójść do domu. Podałem cenę wywoławczą 20 zł. Gdyby Zdzisław powiedział, że "kupuję", pewnie by ją miał. Ale w swej hojności zawołał "25". I zaczął się wyścig. Zdzisław wycofał się gdzieś na poziomie 250 zł, a sprzedana została - do dziś pamiętam - za 410 zł.
Rok czy dwa po śmierci prof. Kalety w 1989 r. Pracownia została rozwiązana, Zdzisław zaś zatrudniony został w Instytucie Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku adiunkta i w 2006 r. w wieku 60 lat przeszedł na emeryturę. Ożenił się tymczasem drugi raz (z pracownicą Biblioteki Ossolińskich) i zamieszkał w Oławie. Był bardzo lubiany i ceniony przez studentów, z których parę pracuje u nas w bibliotece. Jego wykłady były erudycyjne, ale przy tym jasne i ciekawie przekazywane. Choć był bardzo wymagający (podobno kolejki do kolokwiów, dzięki którym można było uzyskać zaleczenia kolejnych ćwiczeń, ustawiały się od świtu), wspominają go z serdecznością i szacunkiem.
Ostatnimi laty spotykaliśmy się rzadko, głównie przy okazji zjazdów koleżeńskich naszego rocznika studiów oraz na pogrzebach. Raz chyba w ciągu tych ostatnich lat odwiedził nas w domu. Ostatni raz rozmawiałem z Nim telefonicznie w lutym, gdym zawiadamiał Go o śmierci naszej koleżanki Oli. Mimochodem wspomniał, że ma guza złośliwego i że mimo naświetleń i chemioterapii "nie chce zniknąć". Informowałem o tym parę tygodni temu innych moich kolegów z roku, z którymi spotkaliśmy się przy piwku, żeby zabrać się do przygotowań przyszłorocznego zjazdu koleżeńskiego w 45 lat po ukończeniu studiów. Uznaliśmy, że na odpowiednim etapie przygotowań poprosimy Go o współpracę. Skończy się na tym, że znajdzie się na liście tych, którzy odeszli na zawsze po ostatnim spotkaniu cztery lata temu...
Najżywsze więzi łączyły nas bezpośrednio po studiach. Mieszkał bowiem kilka ulic od nas i był słomianym wdowcem, żona jego, Ala, też absolwentka bibliotekoznawstwa, pracowała bowiem w rodzinnym Dzierżoniowie Bywał więc u nas przynajmniej dwa razy w tygodniu, wspólnie zjadaliśmy kolację i słuchali "Ilustrowanego Programu Rozrywkowego" w radiowej "Trójce".  Wspólnie też chadzaliśmy na obiady do stołówki w bibliotece Ossolineum, karmiącej dużo lepiej niż stołówka uniwersytecka. Gdy otrzymaliśmy mieszkania (my na Popowicach, on przy ul. Sanockiej za dworcem kolejowym, już z żoną, która dostała pracę we Wrocławiu, odwiedzaliśmy się nawzajem  Ale coraz rzadziej, bo tymczasem urodziły się nam dzieci, a Zdzisław bywał wręcz nieznośny w chwaleniu się swoim genialnym Marcinkiem. Przypomniały się lata studenckie, kiedy to o czymkolwiek była mowa, Zdzisław miał lepszy przykład z Dzierżoniowa, gdzie - jak sobie żartowaliśmy - przeciętny kogut ważył 20 kg, kury znosiły większe jaja, a krasnale były największe na świecie.  Od kiedy Go znałem intensywnie palił. Piszę o tym, bo gdy uświadomię sobie listę tych, którzy z naszego rocznika odeszli, to byli palacze i palaczki. I wszyscy padli ofiarami tej samej choroby i w wiekszości tych samych narządów. Może to skłoni do refleksji tych, a zwłaszcza te, które nadal tkwią w nałogu.
Postrzegałem:Go jako człowieka refleksyjnego i sceptycznego w opisie otaczającej nas rzeczywistości. Bywało, że gdy się z nami żegnał, zapraszaliśmy go do następnych odwiedzin, kończąc zaproszenie obietnicą, że znowu sobie razem ponarzekamy. Był przy tym serdeczny, troskliwy, interesował się losami naszych wspólnych kolegów i koleżanek, przy okazji spotkań wiódł ciekawe rozmowy, do których będziemy wracali, ale których kontynuacji już nie będzie.
Żegnaj, Kolego!
 
Dwojga z tej trójki nie ma już wśród nas...

PS.
Dziś pożegnaliśmy Zdzisława na cmentarzu w Oławie. Była spora grupka Jego kolegów i koleżanek ze studiów oraz z pierwszego miejsca pracy. Okazuje się, że wpis przeczytało więcej osób niż mogłem się spodziewać i choć ogólnie wpis się podobał, musiałem poczynić nieznaczne poprawki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz