Pożyczyłem z myślą o żonie dziennik czasu choroby wybitnego aktora i reżysera Jerzego Stuhra. A że szybko się z nim uporała, więc i sam po książkę sięgnąłem. I ani się obejrzałem, kiedy doszedłem do wywiadu zamykającego ten ładnie wydany przez Wydawnictwo Literackie tom.
To już nie pierwszy znany mi przypadek, kiedy ktoś za sposób wspomagania leczenia uznaje pisanie. Pisałem niedawno o książce Mrożka "Baltazar". A ja pamiętam sprzed ćwierć wieku książkę Stuhra "Sercowa choroba".
Trzy lata temu media obiegła informacja o chorobie nowotworowej artysty. A że jest lubiany, miliony pamiętają go zwłaszcza jako Maksia z "Seksmisji", tysiące ze "Spotkań z balladą", "Wodzireja" czy "Amatora", a bywalcy teatru z wybitnych ról w Starym Teatrze, ostatnimi laty zaś z teatru "Polonia" w Warszawie, więc kibicowaliśmy mu w chorobie i jeśli nie z życzliwości, to przynajmniej z chęci zobaczenia go w następnych rolach i filmów, w których także stawał za kamerą jako reżyser.
czwartek, 31 lipca 2014
niedziela, 27 lipca 2014
Tydzień w Krakowie
Pierwszą turę tegorocznych wakacji spędziliśmy z żoną w Krakowie. Nie tylko dlatego, że to piękne miejsce, lecz także przez sentyment. Tameśmy 45 lat temu się poznali. I odwiedziliśmy "Pigoniówkę" przy garbarskiej, gdzie we wrześniu 1969 roku mieszkaliśmy jako praktykanci w dawnej Bibliotece Miejskiej, mieszczącej się przy dzisiejszym Pl. Franciszkańskim, wtedy Wiosny Ludów.
Nie mogliśmy wejść do środka, bo trzeba przejść przez bramę domu profesorskiego. Więc tylko sobie popatrzyliśmy.
Wpadliśmy tez do Jamy Jana Michalika, gdzie pierwszy raz poszliśmy we dwoje, nie wiedząc, że z perspektywy czasu można to uznać za pierwszą randkę.
A w ogóle przez te pięć dni spędzaliśmy czas głównie w miejscach ograniczonych Plantami. Tylko ów spacer na Garbarską, na Wawel i ostatniego dnia na Pl. Matejki stanowiło wyjątki od reguły. Żona jak na swoją jedną niesprawną nogę, a druga w trakcie rehabilitacji i tak przeszła w te dni chyba więcej niż od czasu zabiegu w lutym do tego wyjazdu. Poza znanymi nam miejscami zwiedziliśmy dom mieszczański naprzeciw Kościoła Mariackiego, z wnętrzami urządzonymi według zwyczajów z różnych okresów XIX wieku, od czasów empire'u po fin de siecle, z bogatymi zbiorami będącymi efektami pasji właścicieli. Imponowała zwłaszcza kolekcja zegarów i zegarków. W piwnicach tejże kamienicy zaś trwa czasowa wystawa "Jedziemy do wód", której towarzyszy gruntowanie opracowana broszura informacyjna. Ciekawe zwłaszcza wydały mi się różne elementy wyposażenia podróżnego: walizki, nesesery z przyborami toaletowymi, składanymi sztućcami oraz lekami w proszku. Oczywiście, jest mnóstwo fotografii, a także prezentacje multimedialne. Zajrzeliśmy do Kościoła św. Jacka, gdzie zaproponowano nam zwiedzanie z informacją głosową nagraną na mp3 ze słuchawkami na dwie osoby. Dwunastominutowe nagranie pozwoliło poznać szczegóły, które bez tego nie zwróciłyby większej uwagi. Miły starszy pan poinformował, w których kościołach jeszcze jest możliwość takiego zwiedzania. Więc poszliśmy jeszcze do kościoła pijarów przy ul. Św. Jana. Okazało się, że program miał tego dnia swój debiut. Nic się za nie płaci, ale można wrzucić datek do skrzynki.
Nie mogliśmy wejść do środka, bo trzeba przejść przez bramę domu profesorskiego. Więc tylko sobie popatrzyliśmy.
Wpadliśmy tez do Jamy Jana Michalika, gdzie pierwszy raz poszliśmy we dwoje, nie wiedząc, że z perspektywy czasu można to uznać za pierwszą randkę.
A w ogóle przez te pięć dni spędzaliśmy czas głównie w miejscach ograniczonych Plantami. Tylko ów spacer na Garbarską, na Wawel i ostatniego dnia na Pl. Matejki stanowiło wyjątki od reguły. Żona jak na swoją jedną niesprawną nogę, a druga w trakcie rehabilitacji i tak przeszła w te dni chyba więcej niż od czasu zabiegu w lutym do tego wyjazdu. Poza znanymi nam miejscami zwiedziliśmy dom mieszczański naprzeciw Kościoła Mariackiego, z wnętrzami urządzonymi według zwyczajów z różnych okresów XIX wieku, od czasów empire'u po fin de siecle, z bogatymi zbiorami będącymi efektami pasji właścicieli. Imponowała zwłaszcza kolekcja zegarów i zegarków. W piwnicach tejże kamienicy zaś trwa czasowa wystawa "Jedziemy do wód", której towarzyszy gruntowanie opracowana broszura informacyjna. Ciekawe zwłaszcza wydały mi się różne elementy wyposażenia podróżnego: walizki, nesesery z przyborami toaletowymi, składanymi sztućcami oraz lekami w proszku. Oczywiście, jest mnóstwo fotografii, a także prezentacje multimedialne. Zajrzeliśmy do Kościoła św. Jacka, gdzie zaproponowano nam zwiedzanie z informacją głosową nagraną na mp3 ze słuchawkami na dwie osoby. Dwunastominutowe nagranie pozwoliło poznać szczegóły, które bez tego nie zwróciłyby większej uwagi. Miły starszy pan poinformował, w których kościołach jeszcze jest możliwość takiego zwiedzania. Więc poszliśmy jeszcze do kościoła pijarów przy ul. Św. Jana. Okazało się, że program miał tego dnia swój debiut. Nic się za nie płaci, ale można wrzucić datek do skrzynki.
sobota, 19 lipca 2014
Biblioteki w stanie wojennym
Stan wojenny dotknął biblioteki w
takim samym stopniu jak inne instytucje kultury, nauk i oświaty. Do końca roku kalendarzowego
były zamknięte. A od początku roku n1982 r. mogły być otwarte do godziny
pozwalającej ich pracownikom na powrót do domu przed godziną milicyjną. W
większych bibliotekach (miejskich i wojewódzkich publicznych oraz w
uczelnianych i PAN-owskich pojawili się komisarze wojskowi, których zadaniem
było czuwanie nad przestrzeganiem prawa stanu wojennego. Dyrektorzy bibliotek
musieli z nimi uzgadniać decyzje kierownicze, udostępniać do wglądu
przychodzącą i wychodzącą korespondencję urzędową, zwłaszcza zagraniczną, a
także zapewniać im obecność podczas zebrań i innych spotkań. Co gorliwsi z nich
uznali się za uprawnionych do pełnienia funkcji agentów bezpieki, zbierali
informacje o kierownictwach i pracownikach biblioteki, interesowali się, jakie
publikacje włączane były do zbiorów, analizowali regulaminy udostępniania, choć
brak dowodów, żeby informowali o tym
właściwe służby. Ale gdy zdarzały się w owym czasie jakieś decyzje kadrowe,
widziano w tym ich rękę.
Ale zwłaszcza w bibliotekach
naukowych najczęściej zdarzały się rozmaite przejawy oporu wobec władz:
kolportowane i przechowywane były nielegalne gazetki i broszury, pracownicy
chadzali na manifestacje i procesy sądowe
działaczy „Solidarności” i organizacji politycznych, organizowane były
zbiórki pieniędzy dla internowanych i zwalnianych z pracy, wyjazdy na widzenia do
internowanych, wśród których było też kilkoro bibliotekarzy. Pracownicy
bibliotek byli obecni w roli słuchaczy, a czasem też prelegentów w bardzo
krytycznie ocenianych przez władze polityczne imprez popularyzujących naukę na
terenie chętnie udostępnianych na ten cel kościołów. Nie były to działania
zakazane, ale można było za nie nieformalnie być oskarżonym o wrogość wobec
państwa i ustroju. A wtedy byle pretekst
mógł wystarczyć, żeby np. wstrzymać awans, zdegradować w hierarchii zawodowej,
nie przyznawać uznaniowych premii czy nagród. Dość popularną formą demonstracji
oporu, także wśród bibliotekarzy było noszenie wpiętych w klapy marynarek lub
bluzek mikroskopijnych oporników lub odznak… Karkonoskiego Parku Narodowego
(KPN).
niedziela, 13 lipca 2014
Opowieść o Igorze Newerlym
W moich czasach szkolnych książki Igora Newerlego były lekturami obowiązkowymi. W podstawówce należało przeczytać "Chłopca z Salskich Stepów" a w liceum "Celulozę". Do tej pierwszej pewnie się nie przyłożyłem, bo tylko ogólnie wiem, o co w niej chodziło. Natomiast Pamiątkę z celulozy" przeczytałem uważnie, po przemówiła do mnie historia wiejskiego chłopaka do pracy w fabryce i jego społeczne dojrzewanie. Może dlatego, że sam wyszedłem ze wsi i czułem, że czeka mnie przyszłość w mieście? Szkolna analiza, sprowadzająca się do wyszukiwania szczegółów umiłowania przez autora miłości ojczyzny, np. przez opis pól, pośród których bohater zdążał do pracy, krytyki kapitalizmu przez wyszukiwanie opisów przejawów wyzysku i złego traktowania robotników oraz dojrzewania bohatera do świadomości ideowej, jakoś mnie powieści nie zbrzydziła. Lubiłem też oglądać film "Celuloza" z wybitną rolą jakby urodzonego do niej Józefa Nowaka. Mniej udana była, nie tylko moim zdaniem, kontynuacja losów szczęsnego zatytułowana "Pod frygijską czapką", do której scenariusz tez napisał Newerly, ale nie uznał za wartą publikacji w wersji powieściowej.
Następny mój kontakt z prozą Newerly'ego miałem dwadzieścia lat później, gdy Bogdan Ejmont, aktor o niskim aksamitnym głosie (taki męskie odpowiednik Krystyny Czubówny) czytał w radiu emitowana w odcinkach powieść "Wzgórze Błękitnego Snu". Oczywiście kupiłem sobie książkę przy pierwszej nadarzającej się okazji i od tego czasu przeczytałem ją kilkakrotnie. Za każdym razem słysząc opowiadającego dramatyczne dzieje polskiego Sybiraka Bronisława Najdarowskiego zmarłego niedawno aktora.
Następny mój kontakt z prozą Newerly'ego miałem dwadzieścia lat później, gdy Bogdan Ejmont, aktor o niskim aksamitnym głosie (taki męskie odpowiednik Krystyny Czubówny) czytał w radiu emitowana w odcinkach powieść "Wzgórze Błękitnego Snu". Oczywiście kupiłem sobie książkę przy pierwszej nadarzającej się okazji i od tego czasu przeczytałem ją kilkakrotnie. Za każdym razem słysząc opowiadającego dramatyczne dzieje polskiego Sybiraka Bronisława Najdarowskiego zmarłego niedawno aktora.
niedziela, 6 lipca 2014
Odchodzą wetererani pracy Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu
Dowiedziałem się niedawno o śmierci zasłużonej bibliotekarki Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu, pani Teresy Osieckiej.
Pani Teresa kierowała w latach osiemdziesiątych bardzo
rozbudowanym Oddziałem Gromadzenia Zbiorów, podzielonym na sekcje kupna, wymiany i darów oraz egzemplarza
obowiązkowego. Doszła do tego stanowiska przechodząc wszystkie szczeble
wtajemniczenia, więc doskonale znała swoje rzemiosło. Można rzec, że nie miałem z tym działem problemów, ale też i
specjalnych powodów do satysfakcji
zawodowej. Z pewną szkodą dla pracujących w nim ludzi, pełnych zapału, pasji i
rozmaitych własnych talentów, którym z konieczności dawali ujście poza pracą
zawodową.
Subskrybuj:
Posty (Atom)