Przeważającą większość pracowników bibliotek, podobnie jak nauczycieli, personelu pomocniczego w szpitalach, stanowią kobiety. Nie znam dokładnych statystyk, ale przypuszczam, że stanowią nie mniej niż 80 %. Taką co najmniej część stanowiły kobiety, kiedy kierowałem zatrudniającą łącznie ok. 300 osób Biblioteką Uniwersytecką. Nie bez kozery znany aktor i satyryk Stefan Friedman opowiadając kiedyś swoje życiowe dzieje (najpewniej w dużej części fikcyjne), poinformował, że przez dwa lata pracował jako... bibliotekarka.
Nieco, a może nawet wyraźnie inaczej wygląda to, gdy idzie o kadrę kierowniczą. Pamiętam jak podczas jakiegoś ogólnopolskiego spędu kadry kierowniczej bibliotek w latach osiemdziesiątych któryś z kolegów zauważył, że w bibliotekach same kobiety, a na konferencjach kadry kierowniczej głównie mężczyźni.
Ostatnimi laty w zawodach sfeminizowanych zaczyna przybywać mężczyzn, ale nie na tyle, żeby można było mówić o wyraźnych zmianach. Trudno, żeby było inaczej, gdy weźmie się pod uwagę, że mężczyźni stanowią nie więcej niż 10 do 15 % studentów bibliotekoznawstwa. Część z nich zresztą po studiach poszukuje pracy w zawodach bardziej atrakcyjnych finansowo. Ale ci, którzy wybrali pracę w bibliotekach relatywnie szybko dochodzili do stanowisk kierowniczych. Mawiało się zresztą - dziś zalatuje to seksizmem - że mężczyzna w bibliotece, to albo d... albo kierownik.
Ostatnimi laty w zawodach sfeminizowanych zaczyna przybywać mężczyzn, ale nie na tyle, żeby można było mówić o wyraźnych zmianach. Trudno, żeby było inaczej, gdy weźmie się pod uwagę, że mężczyźni stanowią nie więcej niż 10 do 15 % studentów bibliotekoznawstwa. Część z nich zresztą po studiach poszukuje pracy w zawodach bardziej atrakcyjnych finansowo. Ale ci, którzy wybrali pracę w bibliotekach relatywnie szybko dochodzili do stanowisk kierowniczych. Mawiało się zresztą - dziś zalatuje to seksizmem - że mężczyzna w bibliotece, to albo d... albo kierownik.