sobota, 20 sierpnia 2016

Świat oczami Jerzego Pilcha

Jak już zaznaczałem, lubię czytać wspomnienia, pamiętniki i dzienniki znanych ludzi. Jedne dlatego, żeby bliżej, z perspektywy świadków lub uczestników zdarzeń poznać epokę, w której sam wzrastałem i osiągnąłem wiek dojrzały i może więcej z tych zdarzeń zrozumieć. Z tych powodów mocowałem się z dziesięciotomową edycją Dzienników politycznych Mieczysława F. Rakowskiego lub - jak niedawno - z dwoma (z ogółem czterech) tomami dzienników Jana J. Szczepańskiego, doprowadzonych do roku 1980. Dzienniki Stefana Chwina, Józefa Hena i - ostatnio - Jerzego Pilcha, osób przeze mnie cenionych jako pisarzy, żeby wiedzieć, jak oni postrzegają bieg rzeczy w ostatnich latach, dostrzec zjawiska, których ja, prowincjusz, nie dostrzegam lub widzę w sposób nie dość przenikliwy i zyskać satysfakcję, gdy ich spojrzenia i oceny pokrywają się z moimi.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Powojnie na dolnośląskiej wsi - zabudowa, sprzęty i kuchnia

Dwa tygodnie temu zapowiedziałem dalszy ciąg relacji o osadnictwie w moich rodzinnych stronach. Niestety, podczas wakacji nie miałem dostępu do dużego komputera, a na tablecie pisze się niewygodnie. W sumie może i dobrze się stało, bo mimo dość umiarkowanej aury odbywałem długie spacery i spotkania z przyjaciółmi. Co po miesiącach odczuwania zmęczenia po ujściu kilkuset metrów dawało mi dodatkową radość.
Ale do rzeczy. Co na wsi podzłotoryjskiej trafiało pod władanie nowych jej mieszkańców? Moim rodzicom trafiło się w gruncie rzeczy niewiele. Po niespełna czterech latach wyprowadzili się z dużego gospodarstwa podzielonego na czterech osadników, do których trafiły przesiedlone ze wschodu żony lub założyli nowe rodziny, przenieśli się do niewielkiego gospodarstwa złożonego z domu mieszkalnego oraz budynku będącego w połowie stodołą, a w połowie pomieszczeniem służącym za chlew, oborę z dwoma stanowiskami i boksem dla jednego konia. Oba budynki łączył drewniany kurnik. Nie było jednak studni. To znaczy przed frontem domu mieszkalnego stały nałożone na siebie dwa kręgi studzienne, ale wewnątrz nich był grunt. Dokąd tata nie zdecydował o ich usunięciu właziliśmy tam dla zabawy. Wodę przynosiło się ze studni u najbliższej sąsiadki. Po kilku latach tata zrobił beczkowóz i jeździliśmy po wodę do odległego od domu niespełna kilometr źródła, w którym pływały kijanki. Był to początek niewielkiego strumyka, który kilometr dalej wpadał do rzeki Skorej. Podobno obecność kijanek świadczyła to o czystości wody. Była zimna i naprawdę smaczna. Okoliczni mieszkańcy brali ją jako podstawę wypieków i zup. A krowy i konia, przez jakiś czas także gęsi, prowadzało się do rzeki. Widać właścicielem tego gospodarstwa był ktoś, kto trudnił się czymś poza rolnictwem, a trochę pola, ogród, sad, trzoda i drób stanowiło uzupełnienie dochodów lub po prostu pozwalało mieć własne mięso, zboże i nabiał. Może był zarządcą znajdującego się w sąsiedztwie wielkiego gospodarstwa z pałacem służącym za dom mieszkalny, w którym po wojnie mieszkała kierowniczka szkoły z rodziną?