niedziela, 28 września 2014

Wycieczkowcem dookoła Europy

Kiedy osiem lat temu wróciliśmy z żoną z Australii (via Hongkong, wtedy zacząłem blogowanie), sądziliśmy, że to była nasza podróż życia. Teraz należy chyba uznać za nią odbyty właśnie rejs wycieczkowcem MSC Poesia (293 m długości, 32 m szerokości, 13 pięter krytych, w tym 10 nad powierzchnią wody i dwa najwyższe piętra odkryte)..
Trudno zawrzeć tu opis rejsu, bo komu chciałoby się długą relację czytać? Więc podaję tylko ciekawsze fakty i obserwacje.

sobota, 13 września 2014

Jak było w Ostrołęce (na konferencji bibliotekarskiej)

Jak było w Ostrołęce

Organizacji XVI dorocznej Konferencji Bibliotek Uczelni Niepublicznych podjęła się dyrektorka Biblioteki Wyższej Szkoły Administracji Publicznej w Ostrołęce Anna Sobiech. I z góry zaznaczyć trzeba, że przeprowadziła ją w sposób perfekcyjny.
Uczestnicy mieli bardzo dobre warunki do prezentacji swoich wystąpień i był wreszcie czas na dyskusję, prezentacje sponsorów konferencji, w części towarzyszących nam już od wielu lat, nie „zagłuszyły” przewidzianego programu naukowego, wszyscy zakwaterowani byli w miejscu obrad, tamże mieli posiłki, mieli okazję poznać lokalną atrakcje turystyczną, jaką niewątpliwie jest usytuowany nad Narwią Skansen Wsi Kurpiowskiej w Nowogrodzie, a bankiet obfitował e wykwintne dania oraz atrakcje towarzyskie i artystyczne. Przy tym wszystkim organizatorzy z dyrektorką biblioteki okazali wszystkim iście staropolską gościnność i serdeczność.
Na początek obrad popełniłem – moim zdaniem - drobne faux pas. Nie wyeksponowałem tego, że była to konferencja bibliotek uczelni niepublicznych i publicznych. Ale potem to sprostowałem, zaznaczając że od samego początku były to konferencje otwarte dla wszystkich, tyle, że organizowane przez biblioteki uczelni niepublicznych oraz Sekcję tych bibliotek w Stowarzyszeniu Bibliotekarzy Polskich.
Jeśli chodzi o program naukowy, to składał się on z czterech sesji, podczas których przedstawiono 16 referatów, oczywiście w formie prezentacji multimedialnych. Jak zwykle na konferencjach bibliotekarskich była to mieszkanka wystąpień poświęconych mniej lub bardziej aktualnym problemom i przez to zachęcających do dyskusji oraz relacji z badań lub też prezentacji wybranych kierunków działań bibliotek (realizowanych lub zamierzonych), niekoniecznie tych, których autorzy byli przedstawicielem.
Do tych pierwszych zaliczyć można m.in. wystąpienie dra Henryka Hollendra z Uczelni Łazarskiego, który z niesłychaną swadą mówił o realnych i możliwych polach współpracy, dr Bożena Serwińska z Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy, która podjęła temat redakcji przypisów i bibliografii załącznikowych w publikacjach naukowych oraz autor tej relacji, który mówił o przejawach kryzysu rzutujących na byt i kierunki działań bibliotek akademickich. W pewnym stopniu podobny charakter można przypisać „żelaznym” autorom prezentacji konferencyjnych Niny Przybysz, jak zwykle w duecie z Pawłem Pioterkiem, z Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu, mówiących m.in. o znaczeniu własnych przedsięwzięć badawczych ii publikacyjnych bibliotekarzy dla wizerunku biblioteki w lokalnym środowisku akademickim.

wtorek, 9 września 2014

Biblioteki akademickie w dobie kryzysu

Wybieram się do Ostrołęki na doroczną, szesnasta już konferencję bibliotek uczelni niepublicznych. Zgłosiłem wystąpienie nawiązujące do tematyki konferencji  (Strategia biblioteki : czas kryzysu - czasem wyzwań dla bibliotek), zawierające w sobie pytanie czy biblioteki akademickie to kosztowny luksus, czy wciąż jednak konieczność. Odpowiedź niby oczywista. Przynajmniej dla bibliotekarzy. Ale czy dla pracowników naukowych i władz uczelni?
Otóż nie jest. Pamiętam, jak kilka lat temu toczono dyskusję nad będącą już w budowie (i chyba po blisko 20 latach od zaczęcia wreszcie dobiegającą końca) Biblioteką Uniwersytecką we Wrocławiu. W prasie lokalnej pojawiły się wtedy publikacje profesorów nauk ścisłych kwestionujące taką potrzebę i w ogóle potrzebę posiadania przez uniwersytet tak kosztownego garbu. Bo też na skutek licznych błędów i zwyczajnych kantów, inwestycja stała się wyjątkowo kosztowna. Czego doświadczają zatrudnieni tam bibliotekarze, opłacani niżej niż we wszystkich chyba innych uczelniach państwowych, którzy zdesperowani zdecydowali się na protest.
Chcąc być sprawiedliwym muszę dodać, że tymczasem nowe biblioteki zafundowały sobie inne uniwersytety i uczelnie w całym kraju. W samym tylko Wrocławiu efektowne i pojemne gmachy mają Uniwersytet Ekonomiczny, Przyrodniczy, Politechnika, a odpowiednio mniejszy, bo jednak zbudowany nie za pieniądze unijne, ani z budżetu państwa, lecz z opłat studentów - Dolnośląska Szkoła Wyższa.
Kryzys finansów w świecie zbiegł się w Polsce z kryzysem demograficznym, szczególnie odczuwalnym właśnie przez szkoły wyższe, gdyż z roku na rok gwałtowanie maleć zaczęła liczba maturzystów, a do tego na wyczerpaniu są rezerwy w postaci maturzystów z lat poprzednich, którzy wcześniej nie podjęli studiów.
Na to nałożyła się zmasowana propaganda medialna, uderzająca w uczelnie wyższe, zwłaszcza w sens studiowania nauk humanistycznych i społecznych, preferująca zaś kształcenie zawodowe. Że niby daje ono lepsze perspektywy zatrudnienia. Nieważne, że z badań wynika w sposób niezbity, że najkrócej po zakończeniu edukacji na zatrudnienie czekają absolwenci szkół wyższych, a najdłużej - absolwenci zawodówek. Czuję przez skórę, że z jednej strony jest to zgodne z polityką rządu, bo zaoszczędzi na kosztach edukacji oraz wielkich korporacji, które chcą mieć tanich i pozbawionych większych aspiracji pracowników. Korci mnie, żeby dopisać tu także Kościół, który wie, że pytania natury egzystencjalnej stawiają sobie ludzie lepiej wykształceni, a z tych pytań i wątpliwości nierzadko rodzi się zwątpienie w sens wiary religijnej i konsekwencje w postaci chudnącej tacy. Ale wyjdzie na to, że znów czepiam się Kościoła.
Kryzys demograficzny sprawił, że liczba maturzystów jest mniejsza niż liczba miejsc na bezpłatnych  studiach stacjonarnych w uczelniach państwowych. Na które do tej pory, zwłaszcza na najatrakcyjniejsze kierunki , dostawała się młodzież z rodzin dobrze sytuowanych rodzin miejskich, w których zwykle wyżej ceni sie wykształcenie i które stać na zapewnienie latoroślom korepetytorów,  dzięki czemu trafiały one do lepszych gimnazjów i liceów. Dlatego na uczelniach publicznych kształciła się młodzież nie mająca takich warunków i zmuszona do nadrabiania w krótkim czasie tego, c czym na studia przychodziła młodzież po lepszych szkołach średnich. W tej sytuacji uczelnie publiczne rekrutują młodzież także gorzej przygotowana do studiowania i choć też odczuwają skutki kryzysu, to jednak w mniejszym stopniu niż uczelnie niepubliczne, którym zostaje do zagospodarowania coraz mniejsza część tortu.
Tną więc koszty. W efekcie w ostatnich latach na doroczne konferencje bibliotek uczelni niepublicznych przyjeżdża coraz mniej koleżanek i kolegów. Bo nierzadko jako pierwsze pod nóż trafiają etaty w bibliotekach i fundusze na uzupełnianie zbiorów. We Wrocławiu już tylko zespół pracowników Dolnośląskiej Szkoły Wyższej pozostał w stanie nienaruszonym, a nawet w wyniku konsolidacji uczelni został nieznacznie zwiększony. Ale też jest to uczelnia, która od początku tworzona była z myślą o trwałym miejscu na mapie naukowej kraju, więc stawiała na rozwój własnej kadry i infrastruktury. Dziś to procentuje, choć i tu co jakiś czas nie bez obaw podpytujemy komisję rekrutacyjną o wyniki ich zabiegów.
Zjawisko traktowania bibliotek jako luksusu zaobserwowała w swoich badaniach moja współpracownica dr Magda Karciarz. Niemal połowa uczelni niepublicznych nie udzieliła jej żadnych informacji o bibliotekach, zasłaniając się... tajemnicą służbową. Tymczasem takich problemów nie widziały uczelnie, które mają dobre lub bardzo dobre biblioteki i mogą o tym nie tylko informować, lecz wręcz chlubić się nimi.
Słyszałem o takich przypadkach, że uczelnie zatrudniały - na umowę zlecenie lub na części etatu - wykwalifikowanych bibliotekarzy, by natychmiast się z nimi rozstać, gdy Państwowa Komisja Akredytacyjna zamknęła za sobą drzwi lub przysłała pozytywny raport, pozwalający uczelni nadal działać.
Pytanie o to, czy biblioteka jest potrzebą, czy też jest traktowana jako kosztowna konieczność, nie jest więc tak znowu retoryczne
                      


sobota, 6 września 2014

Zygmunt Bauman komentuje, prognozuje i ostrzega

Przez ponad rok odkładałem lekturę książki Zygmunta Baumana "To nie jest dziennik" i w końcu zabrałem ją ze sobą na "trójmiejską" turę wakacji. Wprawdzie wróciłem do Wrocławia już prawie dwa tygodnie temu, a książkę mam przeczytaną raptem w połowie.Bynajmniej nie dlatego, że jest nudna lub trudna w czytaniu. Przeciwnie, czyta się ją z przyjemnością i poczuciem pożytku. Ale  chcę sobie tę przyjemność wydłużyć w czasie.
Układ książki temu sprzyja. Nie jest to wprawdzie dziennik w sensie ścisłym, lecz raczej dziennik lektur. Pod poszczególnymi datami autor relacjonuje bowiem wrażenia z przeczytanych akurat interesujących go artykułów z prasy amerykańskiej, brytyjskiej lub czasem francuskiej, a następnie wprzęga własną wiedzę i doświadczenie badawcze do wnikliwej analizy podejmowanych kwestii. Ale znaleźć tu można też fragmenty stricte memuarystyczne, jak np. wspomnienie o zmarłej rok wcześniej żonie Janinie, której życiową dewizę porównuje z postawą Eleanor Roosevelt, o której ktoś wyraził się, że "wolała zapalać świece, niż przeklinać mrok, a jej blask rozgrzał świat". Nie byłby jednak sobą, gdyby porównania nie poprzedził zastrzeżeniem Toutes proportions gardees i że zapas świec miała nieporównanie mniejszy.. Jest też ciekawy wywiad dla pisma "Theory, Culture & Society", którego udzielił z okazji swych 85. urodzin.A od czasu do czasu zamieszcza autor swoje rozważania na rozmaite tematy, najczęściej natury etycznej.  Znalazłem tu np. wnikliwe uwagi na temat poglądów różnych myślicieli o szacunku i pogardzie, a przy okazji także o odpowiedzialności. Choćby po to, żeby przywołać zdanie w tej kwestii swego mistrza Emmanuela Levinasa. Zaś w kwestii szacunku odwołuje się do Immanuela Kanta,, przeciwstawiającego szacunek, uwagę (Achtung) ignorowaniu, obojętności wobec Innego, oznacza ona bowiem odmawianie mu wartości, niegodnego bycia partnerem dialogu.