niedziela, 29 czerwca 2014

Śpiewaj ogrody - gdańska powieść Huellego

Po kilkudziesięciu stronach myślałem, czy nie odłożyć lektury nowej powieści gdańskiego pisarza na później. Akcja wlokła się bowiem wolno, a kaszubszczyzna jednej z postaci zdawała się nieco sztuczną próbą erudycyjnego popisu autora. Ale wtedy akurat wątki z różnych okresów (połowa XVIII w., lata międzywojenne i powojenne) zaczęły się zazębiać i nabierać wyrazistości, a ukazane wcześniej tło historyczno-topograficzne - nabierać głębszego sensu.
Akcja koncentruje się wokół okazałej willi przy dzisiejszej ulicy Polanki, zbudowanej przez osiadłego tu francuskiego oficera-awanturnika, szukającego przygód w całej niemal Europie,  a w Oliwie dopuszczającego się odrażających czynów, zaspokajających jego najdziksze fantazje. Po przebudowanych i rozbudowach w okresie Wolnego Miasta gdańska mieszka tu pewne niemieckie małżeństwo. Ona , Greta, jest chórmistrzynią w sopockiej Operze Leśnej, której szef swoimi talentami i zabiegami, a kręgosłup ideowy miał dość miękki,  nadał rangę drugiego Bayreuth, czyli ośrodka kultywującego muzykę Wagnera.On, Ernest Teodor Hoffman (ojciec takie dal mu imiona, żeby kojarzyły się z pisarzem okresu romantyzmu) jest muzykologiem, kompozytorem i kolekcjonerem, należącym do miejscowego establishmentu, pracującym nad dokończeniem zaczętej przez Wagnera opery oraz nad pieśnią, którą planował zadedykować żonie, opartej na poezji Rainera Marii Rilkego, którego jeden z wierszy zaczyna się od słów "Śpiewaj ogrody". Ernest Teodor miał nadzieję, na wystawienie opery w Sopocie, ale widząc, że miałaby ona służyć w kampanii propagandowej nazistów, wycofał się z zamiaru i mając dzieło dokończone, ukrył je. Natomiast prawykonanie pieśni nie zyskało rozgłosu, gdyż ci, którzy mogliby je nagłośnić stchórzyli przed nazistami. A jeden z członków zespołu kameralnego, który spotykał się przy Polenkengasse (Polanki) w celu wspólnego muzykowania w salonie i ogrodzie, pastor z Królewca, doniósł władzom na gospodarza willi, w wyniku czego gdy nadeszła wojna został on wywieziony do obozu w Stutthofie i słuch o nim zaginął.

piątek, 20 czerwca 2014

Bibliotekarze na rowerach

No i pojechała kawalkada wrocławskich bibliotekarzy! Mniejsza niż się spodziewaliśmy, gdyż jak na złość na pół godziny przed porą startu spadł deszcz i zrobiło się trochę chłodno. Co prawda po pół godzinie deszcz ustał, ale na miejsce startu stawili się tylko najzagorzalsi cykliści, głównie płci nadobnej. W tym prodziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych naszej uczelni dr Urszula Dzikiewicz-Gazda. Miała być honorowym starterem,  ale policja po sprawdzeniu kompetencji liderki przejażdżki (Magdy Karciarz) sama dała znak ruszając samochodem i obeszło się bez huku.
Trasa nie była trudna, z wyjątkiem konieczności podjazdu na estakadę. Ale potem było ponad kilometr zjazdu i można było złapać oddech. A na mecie czekała już spiritus movens całego przedsięwzięcia Małgosia Kiwior z małą Nastką. Ognisko się paliło, a pod namiotem czekały zgromadzone od sponsorów (Urząd Miasta i Dolnośląska Szkoła Wyższa) podarki:: t-shirty, książki, mapy miasta i inne drobiazgi w firmowych torbach. Dołożyłem do tego zapowiadaną butelkę wina. Po chwili trzeba było to wszystko szybko zabrać do hangarów, gdyż znów lunęło. I to solidnie.Przeczekując deszcz organizatorzy rozdali upominki. Ale też i zadania. Z podarowanej książki (opowiadania kryminalne, których miejscem akcji jest Wrocław) należało według przygotowanych szyfrów wybrać wyrazy i ułożyć z nich wierszyki, dodając wyraz "biblioteka" lub "rower" w dowolnym przypadku i czasie. Dałem sobie z tym rade dopiero po powrocie do domu, gdzie ułożyłem limeryk. Niezbyt rytmiczny, bo jednak zmieścić w pięciu wersach siedem obowiązkowych wyrazów to jednak trudna sztuka. Za to udało mi się użyć obu wyrazów dodatkowych.

niedziela, 15 czerwca 2014

Sławomir Mrożek o sobie

Interesujący się bieżącym życiem literackim wiedzą, że wielki polski dramaturg doznał w 2002 roku udaru mózgu, którego skutki, w tym zwłaszcza afazję, pokonywać musiał przez całe lata. Jedna z form terapii było pisanie własnej autobiografii. Czynił to odręcznie, korzystając z pomocy terapeutki, która notatki czytała i wspólnie je następnie redagowali.
Wyszła z tego dość pokaźna  rozmiarami (248 stron.) opowieść o drodze dziecka z podkrakowskiej dość dużej wsi do wielkiego świata. Autor pisze o swoich dziadkach i rodzicach, ciepło i serdecznie o matce, z pewnym żalem i dystansem o ojcu, o wojennych peregrynacjach między domem rodzinnym i domem wujostwa w Krakowie i wakacjami u dziadków.
Biografia twórcza Mrożka jest dość dobrze opisana, nie ma więc specjalnych powodów, żeby ją tu przytaczać nawet z grubsza. Może jednak warto przytoczyć anegdotę o kulisach przeistaczania się autora opowiadań i rysunków satyrycznych (w prasie codziennej i w "Przekroju") w dramaturga. Otóż wspólnie z doświadczeńszymi kolegami napisali całospektaklowy program satyryczny, który odniósł sukces widowiskowy, ale jego nazwisko utonęło wśród kilku innych, co nie dało mu wystarczającej satysfakcji. Zaszył się zaraz potem w domu pracy twórczej w Zakopanem i po kilku tygodniach miał gotową sztukę teatralną  "Policjanci". Krakowskiemu środowisku twórczemu brakło albo nosa albo odwagi, więc o wydrukowanie zwrócił się do ówczesnego redaktora naczelnego miesięcznika "Dialog" Adama Tarna. Ten odznaczał się jednak tym, czego krakowskim zoilom zabrakło. W rezultacie sztuka została wydrukowana i dość szybko obeszła większość polskich teatrów oraz tłumaczeń i wystawień za granicą.

środa, 11 czerwca 2014

Co dalej z bibliotekarzami dyplomowanymi

Przez całe lata w bibliotekach naukowych panował pewien ład w w zakresie pragmatyki bibliotekarskiej. Nie taki wprawdzie, jak mi się marzył, wzorowany na bibliotekarstwie brytyjskim, ale był. W bibliotekach szkolnych i pedagogicznych zatrudniani mogą być bibliotekarze z kwalifikacjami pedagogicznymi. Mają oni status nauczycieli i swoją ścieżkę awansu, na której trzeba wykazać się udokumentowanymi osiągnięciami.
I jakimś cudem stan rzeczy został tu zachowany.
Zaś pracowników bibliotek publicznych i naukowych objęto "deregulacją", w wyniku której bibliotekarzem może być każdy. W bibliotekach naukowych istniała też od dziesiątek lat elitarna grupa bibliotekarzy dyplomowanych, którzy poza formalnymi wymogami (ukończone studia wyższe, znajomość przynajmniej jednego języka obcego i pewien minimalny (konkretnie dwa lata) staż pracy w tej kategorii bibliotek, musieli wykazać się dorobkiem naukowym, dydaktycznym i organizacyjnym oraz zdać egzamin przed komisją państwową.

środa, 4 czerwca 2014

Odjazdowi bibliotekarze Wrocławia pojadą po raz czwarty.

Inicjatywa koleżanek z Biblioteki łódzkiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej sprzed kilku lat nabiera stale impetu. Z każdym rokiem mapa Polski coraz gęściej usiana jest punktami, którymi zaznaczono miejsca przejazdu barwnej kawalkady rowerzystów odzianych w kasaki lub koszulki z nadrukiem "Odjazdowy bibliotekarz" i logo imprezy.
We Wrocławiu taka kawalkada, organizowana przez koleżanki z naszej biblioteki, ruszyła pierwszy raz trzy lata temu sprzed Biblioteki Uniwersyteckiej i dojechała do Wyższej Szkoły Ewangelikalnej. Rok później z tego miejsca wystartowała i dojechała do biblioteki Uniwersytetu Ekonomicznego, a rok temu stamtąd ruszyła, by w obawie przed ulewą dotrzeć do Dolnośląskiej Szkoły Wyższej. Zrozumiałe więc, że tym razem biblioteka tej uczelni będzie miejscem startu.W sobotę 14 czerwca o 14.00. Meta zaś nie przy żadnej bibliotece ani uczelni, lecz na czynnej od niedawna marinie na Odrze na osiedlu Kozanów, w pobliżu komendy Policji.
Ale czytanie będzie! I to głośne, które organizuje Fundacja Domek Kultury, znana z tego, że organizuje akcje czytania dla dzieci w różnych miejscach Wrocławia. Dlatego w tym roku na imprezie milej niż zwykle widziane będą dzieci. Wskazane jest też zabranie ze sobą książek - dla dzieci i dorosłych -  na wymianę z innymi uczestnikami imprezy.Będą też warsztaty, w ramach której doświadczeni specjaliści rehabilitacji, współpracujący z wyczynowcami, będą uczyli zasad rozgrzewki przed dłuższymi wyprawami rowerowymi, wykorzystania roweru jako urządzenia do ćwiczeń oraz  unikania lub rekompensowania większych obciążeń związanych z jazdą rowerem.
Chętni będą mogli bezpłatnie popływać sobie kajakami. No i będzie wspólne grillowanie i biesiadowanie, a także rozdanie upominków. Ja tradycyjnie funduję nagrodę dla rowerzysty(ki), który dotrze na metę jako ostatni. Ale nie później niż pół godziny po przybyciu całej kawalkady. Uznałem, że wobec tego, że każdy już w domu jakąś książkę ma, będzie to butelka wina bordeaux.
Jeśli ktoś zechce dowiedzieć się więcej, zachęcam do odwiedzenia strony www naszej biblioteki: www.biblioteka@dsw.edu.pl

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Kraków, Związek Radziecki i znów Kraków. Henryk Markiewicz opowiada

Niedawno pisałem tu o wspomnieniach Zygmunta Blumenfelda, starszego o dziewięć lat lat kuzyna Henryka Markiewicza i ich wspólnej odysei od Krakowa przez Lewów, Syberię do Uzbekistanu. Tam ich drogi się rozeszły, gdyż starszy z nich dostał się do armii gen. Andersa, a młodszy miał mniej szczęścia.
Dziś  przeczytałem - od początku do końca - wywiad-rzekę, którą na początku obecnego stulecia przeprowadziła z samym Henrykiem Markiewiczem, zmarłym niedawno wybitnym teoretykiem i historykiem literatury, znanym szerzej jako autor \zbioru cytatów i aforyzmów "Skrzydlate sowa".  Poznałem dzięki temu dalsze jego losy w Związku Radzieckim oraz dzieje powojenne. Jeśli to, że osiadł w Krakowie do końca swego długiego życia nazwać dziejami.
Urodzony w 1922 r. w spolonizowanej rodzinie żydowskiego współwłaściciela firmy zajmującej się importem alkoholi szybko posiadł umiejętność czytania i zanim zastała go wojna miał za sobą  lekturę całej niemal klasyki literackiej polskiej i europejskiej oraz cały szereg publikacji w prasie codziennej i literackiej. Podpisywał je na ogół kryptonimami i nie zdradzał swego wieku, w obawie, że zostałyby odrzucone.  Na zsyłce, która była następstwem odmowy przyjęcia obywatelstwa radzieckiego, z konieczności nauczył się rosyjskiego i czytał, co mu wpadło w ręce, nie wyłączając tekstów Lenina, Stalina i Plechanowa.
Kiedy armia Andersa  opuściła Związek Radziecki zaczął się okres głodowania, w wyniku czego zmarł jego ojciec, on sam zaś z ledwością uszedł z życiem trafiwszy do szpitala,  gdzie najpierw został odkarmiony, a potem wyleczony, najpewniej z tyfusu. Zanim szpital został zlikwidowany już jako ozdrowieniec za dodatkowe dwie kromki chleba z omastą pracował jako noszowy, a potem nocny stróż.A że przybywało dzieci, stworzono przy szpitalu ochronkę, a Markiewiczowi zaś, z uwagi na oczytanie i kulturę słowa powierzono zadania wychowawcy. Gdy powstał i został uznany przez Stalina (inni twierdzą, że został z jego inicjatywy stworzony) Związek Patriotów Polskich, ochrona przekształcona została w szkołę podstawową z językiem polskim, a Markiewicz został nauczycielem .Musiał radzić sobie z nimi mając tylko własną pamięć szkolnego elementarza, własnych lektur oraz  pisanych jeszcze w Krakowie rozprawek o poszczególnych wybitnych pisarzach.